NIE MA WOLNOŚCI. ŻADNEJ...

NIGDZIE...




Trzeba podziwiać konie. To nie do wiary, jak mogą ponieść, ciągnąć, dźwigać, pędzić, gnać... Mają takie szerokie plecy, wybrzuszone boki dla wygody jeźdźca i takie chude, cienkie nogi, które muszą unieść ten ciężar, ich ciężar: kobiety lub mężczyzny. Człowiek na takich nogach – patykach nie dałby chyba rady, a koń sunie wytwornie, wydając znakomite odgłosy, będących w ruchu, kopyt. Konie są ciężkie. Zadbane nie są grube, ale wielkie, a mimo to wydaje się czasem, że one suną, płyną, że niesie je rozwiana grzywa, powiewny ogon i pewnie dlatego bywają Pegazami, bo wiatr przyszywa im skrzydła. Jednak tych skrzydeł nie dostrzeże ani rolnik, ani chłop... Zupełnie jak na obrazie „Upadek Ikara”  niderlandzkiego malarza Bruegla.




    Takiego konia, podszytego wiatrem ze skrzydłami poetyckiej wyobraźni może ujrzeć tylko miłośnik tych dużych, uroczych, połyskujących w słońcu, zwierzaków. Te skrzydła przypnie poeta, malarz czy inny artysta, dając im pierwotną wolność, obalając nienaturalne ujarzmienie. Wtedy niepotrzebna uzda ani lejce, ani siodło. Wolność. Koń jest wolny. Dudni ziemia pod kopytami, rozrywają się spokojne fale wody. Pędzi koń przywrócony do roli, która została mu powierzona odgórnie. Ale... nie ma już wielu wolnych koni, no może w stepach, ale większość jest podległa, podwładna. Do pracy, do rozrywki, dla sportu... W zasięgu naszego wzroku ich nie widać, bo tu nie ma wolnych koni. I to jest smutne i piękne zarazem. Możemy dosiąść konia i pędzić we własną wolność lub w złudę tej wolności, dla nas i dla konia.
Koń ma specyficzny zapach, który potęguje się z tempem galopu, umniejsza z cwałem, tonuje z marszem. Potem długo jeszcze „pachnie się koniem”, często połączonym ze smakiem piasku, wiatru, ziemi po świeżym deszczu, lasem, wodą. Woń konia, przykra dla niektórych, działa jak lekki narkotyk, przywołując jeźdźca na jeszcze raz, na jeszcze, na znów. Pomni na przedtem wołamy o potem i staje się dzień, kolejny dzień, z kolejnym złudzeniem naszej osobistej, ludzkiej wolności, w której i my, tak naprawdę, nigdy nie jesteśmy wolni.



Kupujemy sobie wolność pozorną, fundujemy sobie wolność rzekomą, a potem naiwnie wierzymy, że jesteśmy wolni, poza, ponad... Nic bardziej mylnego. Nie jesteśmy wolni. Nigdy. Ani przez moment. Nie ma wolności. Żadnej. Nie ma. I nie było. Nigdy. A my wciąż się łudzimy, nieludzko, bezsensownie...

I       
Leżała na suchej słomie, patrząc na połyskującą przez niedomknięte drzwi stajni maść oczyszczonego już, po długiej jeździe, Aresa. Tylko ona była jeszcze spocona, zmęczona, ale jak zawsze w takich razach, zadowolona. Tu jej ukochany koń ma pierwszeństwo. Tu ona patrzy na niego z zachwytem, kiedy wyciąga długą szyję i mierzy ją z góry. Wielki, siwy, jak pomnik rozpostarty nad jej bezwładnie rozrzuconym ciałem. To dobrze, że jest, że może na nim pognać w tylko sobie znane miejsca, tam, gdzie nie odnajdzie jej nikt i nic nie zakłóci oddalenia. Koń. Jej koń. Jej radość. Sposób na…
No właśnie, na co? Na co liczy? Czym się łudzi? I po co ten cały kamuflaż, tak naprawdę nikomu niepotrzebny, bo i jej chyba zupełnie zbędny. Koń i owszem, ale po co uciekać? Nie ucieknie przecież, to po prostu niemożliwe, nierealne... I na dobrą sprawę, co to komu pomoże. Są sprawy, na które nie mamy wpływu. Żadnego wpływu tak do końca, choć wiecznie nas coś popycha w kierunku działania, aby mieć choćby maleńką złudę możności. Trzeba wstać, wziąć prysznic, wtulić głowę w ukochany łeb, pożegnać się i wracać. Odwlekanie tej chwili o kolejną nie zmieni faktu, że na dzisiaj koniec jazdy. Pora powrotu.

I I
Gaja była indywidualistką od początku, od zawsze. Wyrastała ponad przeciętność i ponad wiek rówieśników. Lubiła muzykę, której nie rozumieli koledzy z klasy, chodziła na wernisaże, gdzie nie spotykała koleżanek, oglądała filmy, na których nie zawsze znali się dorośli z jej otoczenia. Na dłuższą metę nie umiała rozmawiać o byle czym, choć wiele razy, starała się taktownie zachować, by kogoś nie urazić. Trzeba przyznać, że w swych licznych zainteresowaniach była dość samotna, ale nie cierpiała z tego powodu. Odnajdywała w nich radość, ukojenie i zaspokojenie potrzeb estetycznych oraz intelektualnych. Zdarzało się czasem, że spotykała na swojej drodze kogoś, najczęściej starszego, kto ją rozumiał lub chociaż próbował, a to już wiele. Niby wiedziała, że nie wszyscy muszą interesować się ambitną prozą, muzyką poważną czy zaangażowanym kinem, ale wciąż się dziwiła, że nie interesują się, że nic nie czynią w tym kierunku. Nie musieli zgłębiać, ale oni nawet nie próbowali poznawać, a ledwie dotknąwszy, od razu stali się wyroczniami, znawcami, by potępić, odrzucić, w najlepszym razie – skrytykować. Gaja nie ulegała im. Miała swoje widzenie świata i sztuki i nikt nie był w stanie odwieść jej od tego. Najbardziej jednak irytowało ją, jak tzw. autorytety (bywało, że miały przed nazwiskiem tytuły naukowe) starały się narzucać jej swój jedynie słuszny pogląd o literaturze, czy sztuce w ogóle. Na szczęście ona nie musiała podzielać ich opinii, choć gros ludzi wokół tak czyniło. Jej skromnym zdaniem, Wielcy Tego Świata też podlegali krytyce i nikt nie jest mądry na wieki wieków. Owszem, nie podobało się to niektórym, bo jakże to – ktoś z niższym tytułem naukowym ośmiela się myśleć inaczej? Ośmielała się, bo każde swoje stanowisko potrafiła merytorycznie uzasadnić, co też niekoniecznie (w pewnych środowiskach) się podobało.
Nadal ma własne zdanie na wiele tematów, nadal odbiera sztukę własnym postrzeganiem, nie zważając na krążące wokół, utarte opinie, nawet tych, co się zowią znawcami, choć i owszem – mądrości nie szarga. Nigdy. I ma jednego kolegę – poetę, który jak ona, chadza własnymi ścieżkami i zna się na rzeczy. Szanuje jej zdanie, często podziela, a jak się różnią (nawet dość często) w poglądach, to nie krytykują indywidualnego widzenia pewnych zjawisk, do czego ma prawo każdy mądry człowiek, niekoniecznie posiadający wysokie tytuły naukowe.

Dziś jest dojrzałą kobietą. Ma pięćdziesiąt lat i, jak w młodości, równie dużo pragnień, potrzeb oraz marzeń. Owszem, ma lustro i widzi swoje zmarszczki, tak szybko i niesprawiedliwie dane przez los i problemy, które i jej nie ominęły. Widzi swoje niedoskonałości zewnętrzne, czyli to, co mogą zobaczyć wszyscy. Powierzchowność. Oblicze. Postać. Figurę. Kształty. To, czego nie sposób ukryć pod najlepszym nawet makijażem, to jej pierwsze zmarszczki, ale też wciąż młode, piękne oczy, koloru soczystych wiosennych liści, które patrzą na świat wesoło, wciąż z nadzieją, wiarą, ufnością w człowieka. Ma całkiem zgrabną sylwetkę, piękne nogi, choć przydałoby się zrzucić kilka zbędnych kilogramów. Nie przeszkadzają one tak dotkliwie, ale mogłoby ich nie być. Patrzy na siebie i widzi kobietę, która wciąż nie godzi się na schematyzm, rutynę, powszedniość. Ona wciąż ma młodą duszę, błysk w oczach, dłonie i serce otwarte na oścież. Ona nie godzi się z przemijaniem, ze starością, która puka do niektórych w tym wieku. Ona jest silna pragnieniem radości czerpanej nieustannie z twórczych poczynań mądrych ludzi. Ma rodzinę – męża, córkę, syna. To indywidualiści, oryginalni, wykształceni i w zasadzie samodzielni na wielu płaszczyznach. Każdy z nich istnieje w stworzonym przez siebie świecie własnych dokonań i pragnień. Ona już niewiele im może pomóc, choć trudno by jej było bez nich funkcjonować. Są. To jest dla niej najważniejsze i prawdziwe w jej codzienności. Kocha ich. Są dla niej bardzo ważni, ale mogą funkcjonować właściwie bez niej – i dzieci, i mąż (...).
(fragment opowiadania "Dwie kobiety" ze zbioru "Z kobietą na półpiętrze"



Oprac. Marta Gracz

Noc rudych traw, dwa wydania tomu krakowskiego

Noc rudych traw, dwa wydania tomu krakowskiego
Wydawnictwo "Miniatura", wydanie pierwsze 2008 (miękka okładka), wydanie drugie 2012 (twarda okładka)

"DOTYK", recenzja

Dotyk” to kolejny tomik poetycki Wiesławy Barbary Jendrzejewskiej. Zawiera on 67 odważnych liryków przesiąkniętych prawdziwymi uczuciami, podszytymi subtelnym erotyzmem. W symbiozie z naturą ( jest w zbiorku kilka fotografii autorki ), przenikają się wzajem odwieczne, nieustające tęsknoty, pragnienia, oczekiwania i...pożądanie ( bo nie jest ono – jak zwykło się uważać - zarezerwowane li tylko dla mężczyzn ).
Wyrażają one wprost lub za pomocą pięknych metafor, czy misternie dobranych słów, to wszystko, czego nie obawia się wypowiedzieć prawdziwa, dojrzała kobieta, dla której sztuka oraz miłość nie posiadają wieku, czasu, ani miejsca. To wiersze dla kobiet dojrzałych emocjonalnie, które nie zawsze wiedzą, jak wyrazić ten od lat pielęgnowany w sercu, duszy i umyśle - żar, ogień i skrzętnie skrywany akt oddania. To wiersze dla mężczyzn, dla tych mężczyzn, którzy nieustająco kroczą po omacku, często na paluszkach, bezszelestnie, to znów zdecydowanie i pewnie, a wciąż nie wiedzą, który sposób obrać, by zgłębić kobiecą naturę, wszak ...ladonna mobile (kobieta zmienną jest ). Poetka odsłania przed męskimi osobnikami kobiece pragnienia, oczekiwania, delikatnie podpowiada i poprzez dotyk (tak często w tomie, w różnych konfiguracjach, przywoływany) prowadzi do najbardziej erogennego narządu, którym jest... umysł. Umysł kobiety i mężczyzny, ale wystarczy go... dotknąć zaledwie, by: „ rwać szaty damy z dziwki żądz...”
Wszyscy literaci piszą od zawsze o tym samym, ale nie każdy potrafi, jak Jendrzejewska, nazywając rzeczy po imieniu, tak widzieć ( kobiety też są wzrokowcami, jak się okazuje), tak dostrzegać i zapisać tak, by stały się wierszem. Wierszem, który czyta się wiele razy, a za każdym odkrywa coś nowego i niepowtarzalnego zaklętego w magię mężczyzny i kobiety, w ...dotyk. (L.P)

Zapowiedź spotkania poetyckiego w bibliotece wojewódzkiej

Zapowiedź spotkania poetyckiego w bibliotece wojewódzkiej
Nigdy nie zapomnę tego spotkania autorskiego. Minus 20 stopni, trzy szampany zamarzły w bagażniku, a na sali w Bibliotece Wojewódzkiej co chwila dostawiano krzesła, Przybyła prawie setka ludzi. Nadkomplet, niesamowite!

KSIEGARNIA LITERACKA "Autor" poleca

KSIEGARNIA  LITERACKA "Autor" poleca
Opracowanie: Marta Gracz

Polecam wydawnictwo!