Oskar (ze zbioru opowiadań:" Z mężczyzną na piętrze", Rybnik 2012)

Lato zapowiadało się chłodne. Wieczne wiatry nie obiecywały niczego dobrego stęsknionym marzycielom za urlopem na gorących plażach. Tylko ona wiedziała, że taka pogoda będzie sprzyjała jej odpoczynkowi. No, owszem, przydałoby się trochę słońca, ale ten wiatr, wiatr...
To jest właśnie to, pojedzie. Oczywiście, że pojedzie. Elka zapraszała tak serdecznie, a ona kocha wiatr w żaglach od dziecka. Boże, ile to już lat nie czuła tego boskiego podmuchu, falowania wody... Prawie śniła o zmaganiu się z tym niepoznanym do końca jeziorem. Żaglówka należy do Jana, przyjaciela jej kumpeli, ale ona zapewnia, że on chętnie potowarzyszy im na jeziorze, a jak sprawdzi żeglarskie umiejętności Lory, to może nawet powierzy jej żaglówkę na te kilkanaście dni jej urlopu. Świadomość, że znowu będzie przy sterze nie pozwalała jej zasnąć przed podróżą.
Pociąg przyjechał punktualnie i choć był pospieszny, Lorze wydawało się, że wlecze się jak stara ciuchcia. Potem autobus, następnie oczekiwanie na Elkę, która ma po nią podjechać samochodem, bo przecież do jej letniego domku nad jeziorem nic nie dojeżdża. No tak, gdyby nie tamten wypadek, pojechałaby autem. Jest renault w zasięgu jej ręki, ale Lora nie usiądzie już nigdy za kierownicę. Wie to bardzo dobrze, mimo że w takich razach brakuje jej maszyny, by nie tracić czasu na długie godziny podróży, na dźwiganie wielkiego plecaka.
Wysiadła na tzw. żądanie i czeka. Zapach sierpniowego powietrza z posmakiem lata, czystej ziemi i niebo tak dziwnie uspokojone... Cisza. Nikogo. Ona, plecak i ślad po oponach autobusu. Nareszcie – westchnęła przeciągając się, gdy usłyszała, a potem zobaczyła auto Eli, która jak zawsze uśmiechała się radośnie.
— Spóźniłam się? Nie do wiary, niemożliwe, przecież gnałam do ciebie jak torpeda, że też taka baba jak ty nie może się przekonać do kierownicy. Pojąć nie mogę. No zobacz – zapraszała życzliwym gestem otwartych dłoni do wnętrza swojego nowego cacka.
— Wiesz, chyba kiedyś się tu przeprowadzę... Ale pachnie...
— Ty do takiej dziury na stałe? Nie wierzę. Ty jesteś światowa baba, ale na każde lato, bardzo proszę. Od następnego sezonu, jak mi się dobrze ułoży, zamieszkam latem z Janem, w jego domku, a mój daję ci do dyspozycji. Jak się nie dogadacie w sprawie żaglówki, to się nie martw, rozmawiałam z jednym 
z klanu – tu mrugnęła zalotnie. – Za niewielką opłatą wypożyczy ci – mówiła dużo, nieskładnie, jakby chciała przekazać jej wszystko przed zapoznaniem jej 
z Janem. Jan to wielka, spóźniona miłość Eli, która od pięciu lat jest szczęśliwą wdową. Oczekiwała na wielkie uczucie całe życie. Lora słyszała o nim tylko 
z jej opowieści, niezwykle barwnych i pełnych zachwytu. Lubiła jej słuchać 
i patrzyć w jej zakochane oczy. I kto powiedział, że kobieta po pięćdziesiątce nie może się naprawdę zakochać, niech popatrzy na Elkę.

Domek Eli, stawiany pewnie jeszcze przez jej śp. męża, był okazały 
i wyróżniał się od innych zlokalizowanych w tym miejscu. Na schodach stał wysoki, szczupły, siwy mężczyzna. Przywitał ją jak starą, dobrą znajomą i po chwili rozmawiali o boskiej sztuce żeglowania, zajadając pyszne, wędzone pstrągi. Jutro. Jutro popłyną we trójkę. Pozwoli jej przypomnieć sobie to, czego, jak w sztuce jazdy na rowerze, podobno nigdy się nie zapomina.

Żagle napięte. Stopa wody pod kilem. Płyną… Wiatr niespokojny, ale łódź sunie do przodu, a naprzeciw inna, znacznie większa.
— A to co? – Lora pyta zdziwiona.
— To żaglówka naszego bossa, ale... nie widzę go na niej. Czekajcie, może ją komuś pożyczył. Nie, to niemożliwe, za chciwy. Pewnie jest w kabinie – mówił zdziwiony Jan.
Ogromna żaglówka zbliżała się do nich w błyskawicznym tempie. Przez moment można było mieć wrażenie, że zaraz uderzy w ich łódź i roztrzaska ją na kawałki, ale umiejętności jej żeglarza nie pozwoliły na to. Zwolnił i ustawił się z jachtem obok. Lora dostrzegła tylko dwoje niebieskich oczu mocno wtopionych w jej zachwycone spojrzenie.
— A to niesprawiedliwe, wy w trójkę, a ja sam???
— Witamy – odezwał się Jan. – A gdzie Rafał?
— Troszkę za dużo rumu. Jest na dole – wskazał na pokład i uśmiechał się, wciąż patrząc na Lorę.
— No to nie zatrzymujemy – odezwała się Elka.
— Jutro panią zapraszam w mały rejsik – zwrócił się w kierunku Lory, która nie mogła oderwać od niego wzroku. – Mój kolega obiecał mi łódź na cały dzień. Do jutra zatem – rzucił, już odpływając.
— Raz go widziałam, jak kręcił się na przystani – Ela zwróciła się do Jana. – Kto to jest?
— Nie wiem, Eluniu. Pojęcia nie mam...
Jan spojrzał na Lorę. Wciąż wpatrywała się w lazur wzburzonej wody, która nagle stanęła wielką falą pozostawioną przez nieznajomego tuż przy ich zdecydowanie mniejszej łodzi.
— No co ci...? – Ela chwyciła Lorę za ramię.
— Ela, ja nie wiem... – czuła tylko zapach i smak wody, i wiatr... i wciąż widziała ten niesamowity błysk jego oczu... Wieczór wydawał się nie mieć końca...
Był punktualnie. Uśmiechał się przyjaźnie i patrzył na nią tymi swymi niebieskimi oczami. Na żaglówce posadził ją przy sterze, choć nic o niej nie wiedział. Nic. Wypłynęli dość szybko przy sprzyjającym wietrze. Karol pomógł jej ustawić łódź do słońca, kiedy postanowili zatrzymać się z dala od brzegu. Jeszcze było dość chłodno, ale zdecydowali założyć stroje kąpielowe. Duża powierzchnia pokładu pozwoliła im położyć się obok siebie. Najpierw odgarnął
kosmyk jej rozwianych włosów, potem próbował zajrzeć do przymkniętych
słońcem oczu. Nagle pochwycił jej obie dłonie i szybko sprowadził do kabiny.

Perła była okazała, z uroczym zapleczem i szeroką koją dość wysoko pod niskim sufitem. Prawie rzucił ją na miękkie posłanie i bez słowa zbliżył się do jej lekko otwartych ust. Pragnęła go. Już wtedy, już tam. Nigdy przed tym nie czuła czegoś podobnego. Żądza jego posiadania była tak wielka i tak w niej rosła od pierwszego spojrzenia, że po prostu nie mogła doczekać się tej chwili. On czuł to samo. Chciał jej ciała: tu i teraz. Natychmiast. Ostrym ruchem zerwał z niej stringi i wtulił swoją twarz w gorące natchnienie rozkoszy, które zapraszało otwarcie i gorąco na wiele, wiele erogennych uniesień oraz spełnień. Łódź kołysała się leciutko, to mocno lub rytmicznie, znacząc miejsce boskiego zbliżenia.
Od dłuższego czasu myślała o tym, by poznać kogoś tak niezobowiązująco, by poczuć coś poza małżeństwem, poza domem. Kilka jej koleżanek miało romanse, opowiadało jej o nich i czasem im tego zazdrościła, ale przecież nie można sobie zaplanować zdrady. Ona by tego nie umiała. Kiedy jechała nad jezioro, myślała tylko o żeglowaniu, a tu nagle… Już następnego dnia poszła 
z obcym mężczyzną, nie zadając żadnych pytań. Nie tylko poszła, ale była z nim od razu mocno, głęboko, erogennie, prawdziwie i... doskonale. Tak, doskonale. Teraz uśmiecha się do siebie, zadowolona i spełniona... Jak dobrze, jak bardzo dobrze, co za uczucie... Na samo wspomnienie jego dotyku, zapachu, smaku dostaje gęsiej skórki, choć słońce grzeje niemiłosiernie. A więc stało się. Kochała się na ekskluzywnym jachcie z mężczyzną o niebieskich oczach. Wciąż widzi ten pożądliwy, ale łagodny uśmiech, czuje jego dłonie, pocałunki, oddech, jego całe ciało delikatne, acz zdecydowane, ramiona mocne i naprężone, jak liny, przyjemne plecy, ciepłą szyję, tors lekko pokryty owłosieniem...

Teraz jest sama. Leży na jachcie, który lekko kołysze. Nie ma wiatru 
i chyba dobrze, gdyż zniewolona zupełnie dniem i nocą spędzonymi z nim nie miałaby siły na samotne zmaganie się z naturą. Oczy zamknięte, usta wciąż lekko uśmiechnięte i... żadnych wyrzutów sumienia, żadnych. Czuje się bosko 
i nie zamierza tego zmieniać niepotrzebnymi myślami. Wszystko stało się tak niespodziewanie. Wciąż nie może ochłonąć. Czuje go w każdym milimetrze swego rozgrzanego ciała, które oddycha jego ciałem i rozkoszą, którą dawał. Kochali się przez kilka godzin, potem kąpiel w jeziorze, potem znów, znowu 
i znów. Odpływali daleko od łodzi, by i w wodzie ocierać się o swoje mokre, pachnące świeżością sylwetki. Zmęczeni wodnymi wycieczkami wracali na rozgrzany pokład, by znów sycić się bliskością. Był taki oddany, ciepły, prawdziwy... Niepojęte, ile może dać jeden mężczyzna jednej kobiecie w jeden dzień i w jedną noc po leniwe świtanie. Nigdy dotąd nie była tak otwarta, tak naturalna, tak swobodna. Nigdy. To on sprawił, że chciała być w każdej pozycji i w każdym uniesieniu – na wszystkie możliwe sposoby, które same się jawiły 
i kusiły wciąż nowymi pomysłami i oryginalnością. Nie do wiary. Niesamowite. Ona i on. Nic o sobie nie wiedzą. Nic, a byli tak blisko… To chyba jest właśnie to prawdziwe oddanie bez oporów, bez pamięci o czymkolwiek. To, które staje się tu i teraz, i trwa nieustannie, aż do ekscytującego uniesienia, by powoli opaść i po chwili ponownie podążać misternymi kroczkami rozkoszy po nowe dopełnienie...

Kiedy odpoczywali pomiędzy czułościami, mówili. Dużo mówili. O tym, jak im tu dobrze, jak on wiedział od razu, że z nią może wszystko, i jak ona natychmiast zrozumiała, że z nim może na koniec świata i jeszcze dalej. Kładła głowę na jego rozkosznie spoconym torsie i mówiła, jak jej wspaniale. Bez cienia wstydu, zakłamania czy zażenowania, bo wyzwalał w niej siłę takiej otwartości, która uskrzydla i pozwala dochodzić do nowych źródeł uniesień. To znów on kładł swoją głowę między jej udami, łącząc jej włosy łonowe ze swymi mokrymi jak tamte, i opowiadał, że ona jest spełnieniem jego pragnień, że 
o takiej kobiecie marzył, ale nie dowierzał, iż mając ponad pięćdziesiąt lat dozna tylu ekscytacji i takich niespodzianek... Potem odwracał głowę i jego usta wędrowały do raju niezmiernej rozkoszy, gdzie wszystkimi znanymi mu sposobami za każdym razem odnajdywał ten rodem z Olimpu punkt „G” 
i dostarczał jej takiej ekstazy, iż kipiała mokrym gorącem, zniewalając jego usta, dłonie i przyjmując go z bezgranicznym oddaniem do samego dna. Symbioza ciał, ich jedność i gorąco spływało orgastycznym spełnieniem, by po kilku minutach znów opaść zanim ponownie uniosą się w przestworza nieziemskiego wirowania.

Rozmawiali. Dużo rozmawiali. O wszystkim. Była i literatura, i sztuka, fizyka 
i zabytki jego miasta i geografia jej miasteczka... mówił pięknym językiem, znał się na wielu sprawach, orientował w ogromie zagadnień, o których ona nie miała tzw. zielonego pojęcia. Nigdy nie zapomni jego wywodu na temat entropii. Gdyby nie on, nigdy by tego nie zrozumiała. Dzieliła z nim swoją wiedzę naukową. Często dyskutowali na poważne tematy, by potem znowu oddać się boskim rozkoszom. To on ją doprowadzał do granic krzyku, to ona wiodła go na pokuszenie, burząc bramy zakazanego oddechu. Porozumiewali się w wielu dziedzinach, w bardzo wielu. Często podkreślał, że nigdy z nikim tak nie rozmawiał, że nie ma nikogo, z kim mógłby tak otwarcie i na każdy temat. Podobało jej się, że facet jest podszyty intelektem, że ma bogaty zasób słów, że wie, co i jak mówić. O wszystkim mówili, tylko ani razu, ani słowem nie wspomnieli o swoich małżonkach. Po prostu. Ich z nimi tam nie było. Nie mogło być przecież. W żadnym razie. I ani jej, ani jemu nie przyszłoby nawet na myśl, by pytać o nich, bo niby po co?

A więc stało się. Marzenia czasem się spełniają. Tak... Spełniają. Gdyby jej ktoś kiedyś powiedział, że ona z nieznajomym, że tyle i aż tak... Nie, no nie uwierzyłaby na pewno, a jednak przeżyła coś, o czym marzy każda kobieta (również mężatka) i każdy mężczyzna (także mąż).
Umówili się na popołudnie w bardzo ładnej knajpce nad samym jeziorem. Był punktualnie. Potem dotarła ona. Patrzyła na niego wielkimi, zielonymi oczami i uśmiechała się serdecznie, ciepło, prawdziwie.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ciebie mam – przywitał ją, prawie dotykając tymi swoimi niebieskimi oczami.
— Tak, to jednak niezwykłe – odpowiedziała w zamyśleniu.
— Niezwykłe... Szukałem cię całe życie i nikt mi nie zabierze tego, co 
z tobą przeżyłem. Jesteś cudowna, wspaniała – chwycił jej dłoń i przyciągnął ją do siebie. – Zawsze chciałem przeżyć coś takiego.

— Ja też. Ja też… – Lora uśmiechała się bez przerwy.
— Ty dopiero przyjechałaś, a ja już muszę wracać. Firma mi się sypie i nie poradzę – mówił z pewnym smutkiem, patrząc jej prosto w oczy.
Nie spodziewała się, że on już dziś odjedzie, że zostawi ją tu na kolejne trzynaście dni urlopu. Przecież wszystko dopiero się zaczęło, ale tak, tak... on ją tak bardzo kochał po brzask, kochał, jakby na zapas...
— Szkoda, że musisz jechać, ale rozumiem – powiedziała lekko zmieszana i zasmucona.
— Ja też żałuję. Wierz mi, gdyby nie firma, nie zostawiłbym tu takiej kobiety – sięgnął po jej dłoń, przyciągnął do siebie i mocno, zaborczo pocałował kilka razy.
Kawa była smakowita i mocna, ale pachniała rozstaniem.
— Doprowadziłem jacht do porządku, oddałem właścicielowi – mrugnął zalotnie – i ruszam, moja miła.
Objął ją ramieniem i wyprowadził na zewnątrz. Słońce grzało mocno, na niebie prawie żadnej chmury, nici z żeglowania, a on... On wyjeżdża.
Odprowadziła go do auta. Przytulał ją mocno, całował rozkosznie, patrzył w jej oczy, przekazując im przeogromne zadowolenie.
— Do zobaczenia, moja Loro. Do zobaczenia.
— Do widzenia, Karol, do miłego – uśmiechała się, jakby miał za godzinę pojawić się tu znowu, a przed nim było prawie pięćset kilometrów.
— Spotkamy się. Ja to wiem. Na pewno. Odezwę się, zadzwonię – mówił już przez opuszczoną szybę swego alfa romeo.
Pokiwał jej, lekko nadusił klakson, uśmiechnął się raz jeszcze i odjechał.
Trzynaście dni bez niego? Bez niego... Bez... Pogoda sprzyjała żeglowaniu. Często wiały zachodnie wiatry, a i słońce opalało. Wieczorne ciepło późnosierpniowych dni dawało odpoczynek i oddalało od spraw dnia codziennego w wielkim mieście.
Nie było dnia, aby leżąc na pokładzie i kołysząc się w takt rytmu łodzi, nie myślała o nim. Czasami mocno zaciskała oczy i czuła go na sobie, w sobie, obok, blisko, tak prawdziwie, namacalnie prawie...
Była mężatką od ponad dwudziestu lat. Zakochała się w przyszłym mężu od pierwszego wejrzenia. Była to miłość wzajemna, z tych, co to na całe życie... Miała powodzenie. Lubili ją chłopcy i w szkole, i na podwórku, i w liceum, i na studiach. Była wesoła i pogodna. Umiała dobrze tańczyć, świetnie jeździła na łyżwach, doskonale grała w siatkówkę i pływała jak ryba. Miała dwoje, teraz już prawie dorosłych, dzieci i pracę, która dawała dużo zadowolenia 
i satysfakcjonowała materialnie. W Instytucie pracowało wielu ludzi, w tym kilku bardzo przystojnych panów. Mogła mieć każdego z nich, nawet czasem miała ochotę, zwłaszcza na Marka, ale miała zasady – żadnych romansów 
w pracy, choć mogłoby to być zaiste ekscytujące, np. jak w filmie – na... biurku w porze lunchu, zważywszy na to, iż mówili, że jest w niej wiele seksu, że jest kobietą do kochania. Nic z tego. Praca to praca i już. W małżeństwie była szczęśliwa. Jej dom był dla niej przystanią, a mąż ostoją, pewnością... Miała kilku mężczyzn w swoim życiu. Każdemu z nich do dziś może spojrzeć w oczy, jeśli przypadkowo któregoś spotka. Były to jednak znajomości dość krótkie, aczkolwiek całkiem sympatyczne. Kończyły się, bo nie wnosiły w jej życie nic ponad to, co już miała. Zdarzył jej się też dość interesujący pan, kiedy była już w związku, ale nie spełniał jej oczekiwań.

Teraz leży, wspomina i myśli, że ta ostatnia jej znajomość już się chyba skończyła, choć on zapewne nie wierzy w to do końca. On chciałby z nią... na zawsze, bo czuje się taki wypalony w swoim związku. Ona nie może z nim na stałe. I nie chce. To niemożliwe. Ona ma dobrego męża, dobry dom, dobre dzieci i tak już zostanie. Nie ma innej możliwości. Zakodowała to sobie bardzo głęboko. Nigdy, nigdy nie odejdzie od męża. Nie pozostawi go dla żadnego mężczyzny. Nie ma takiego prawa, nie wolno jej. I on nie zasługuje na to, by go opuściła. On ją tak kocha i tak jej ufa... Zrobiłby dla niej wszystko, wszystko...
Jan załatwił jej małą żaglówkę, na której najczęściej sama spędzała dni od późnego ranka, bo we trójkę, a czasem też z innymi znajomymi Ewki, biesiadowali po głęboką noc z szantami w roli głównej, aż do ciemnego, często chłodnego wieczoru. Dobrze radziła sobie na wodzie, czemu dawał zadowolenie Jan, który na czym, jak na czym, ale na żeglowaniu znał się jak nikt. Lora zazdrościła mu tej sztuki szczerze i ogromnie.
Zawsze marzyła o takich wakacjach: woda, żagle, wiatr, daleko od miasta, znajomych, komputera, pism i przystojnego męża. Kiedy dzieci stały się na tyle samodzielne, że same ruszały na obozy letnie czy zimowe, ona i jej mąż podjęli decyzję, że każdy urlop będą spędzać osobno. Tak było już od kilku dobrych lat. On najczęściej na Parsęcie, łowiący łososia, ona w leśniczówce lub nad stojącą wodą.
Minęły trzy dni. Karol się nie odzywał. Ani telefonu, ani esemesa. Nic. Taka efemeryda. Nie martwiło ją to wcale. Czuła się tak spełniona, tak nieziemsko, niezwykle i mocno, że starczało jej to na każdy kolejny dzień samotnego urlopu. Nawet, gdyby nie miała zobaczyć go nigdy więcej, to i tak będzie zadowolona i nigdy nie zapomni tego, czego doznała i co przeżyła. Nigdy dotąd żaden mężczyzna jej tak nie pożądał, nie kochał i nie dał jej tyle rozkoszy.
Czwartego dnia zadzwonił. Słyszała jego głos, widziała jego uśmiech 
i czuła jego dotyk – wszystko to ożyło na nowo, gdy mówił do niej, a mówił pięknie i długo, tak samo, jak wtedy. Prawie na początku rozmowy wyznawał jej, że jest miłością jego życia, że tęskni, pragnie i nie może doczekać się kolejnego z nią spotkania, że nigdy nie miał takiej kobiety, że mógłby ją kochać bez końca i ma jej wciąż wiele do powiedzenia.

Dzwonił co dzień. Czasem nawet kilka razy dziennie. Opowiadał godzinami, tak – godzinami, o swoich odczuciach, marzeniach, tęsknotach, o tym co, pięknego widział w muzeum, jaki cudowny kościół – zabytek oglądał i zaraz dorzucał:
— Musisz, no musisz to zobaczyć. Koniecznie. Pokażę ci, zobaczysz, jakie to piękne.
Często wręcz nie dopuszczał jej do głosu, a ona delektowała się jego opowieściami. Oboje mieli wrażenie, że znają się chyba całe życie, że wciąż mają siebie za mało, za mało, mało... Nigdy o nic nie pytał, ani ona nie wypytywała. To nie było ważne. Ani jego dom, ani jej, ani jego związek, ani jej – nic. Liczyło się tylko to, że wciąż mają sobie coś do powiedzenia, że tęsknią 
i chcą być blisko. Tak blisko jak tylko to możliwe. Liczy się teraz, tu i teraz, nic poza tym. Ważne jest dla nich to, co do siebie mówią, czego pragną. „Reszta jest milczeniem”, jak mawiał Szekspir, milczeniem, którego nie mają zamiaru przerywać. Liczą się tylko oni i to właśnie jest piękne, wspaniałe i prawdziwe.

— Kocham Cię – powtarzał w każdej rozmowie – jesteś miłością mojego życia. Boże, jak ja uwielbiam Twoje ciało... Ach, jest takie mięciutkie, takie rozkoszne... Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz, jaki jestem szczęśliwy, że cię mam – powtarzał za każdym razem. Nie dopytywał, nie wymagał, by i ona wyznała mu cokolwiek, choć łaknął jej czułych słów, ciepłego głosu i uśmiechu szczęścia topiącego prawie ich rozgrzane telefony komórkowe.
— Fortunę zapłacisz za te rozmowy ze mną – upominała go serdecznie, choć nigdy nie miała ochoty przerwać z nim pogaduszek.
— Nic się nie martw, to telefon służbowy. Muszę go wykorzystać, ile się da.
Czasem ona dzwoniła do niego. Cieszył się jak dziecko, za każdym razem tak samo. Było to niezwykłe uczucie. Gdy nie odzywał się przez kilka dni myślała, że może to już koniec znajomości, ale tak nie było.
Pewnego dnia zaproponował jej, aby przyjechała do niego, bo on już dłużej
nie może bez niej zasypiać i się budzić samotnie, że jego tęsknota sięgnęła zenitu, a on nie może się wybrać, bo musi pilnować resztek rozpadającej się firmy.
W krótkim czasie załatwiła sobie delegację z Instytutu i pojechała. Czekał na nią na dworcu z okazałym bukietem czerwonych róż. Skąd wiedział, że uwielbia róże i że właśnie czerwone? Objął ją jedną ręką, odchylając drugą, tę 
z kwiatami, by nie zranić jej ich kolcami. Potem odsunął ją na wyciągnięcie ręki i zatopił swoje niebieskie oczy w jej soczystej zieleni źrenic.

— Jesteś! Jesteś! Przyjechałaś! – prawie krzyczał z niepojętej radości, 
a potem zawiózł do zarezerwowanego pokoju w hotelu blisko Starówki.

Pokój był wytworny. Miał szerokie łoże z jasnobordowym posłaniem i dużą łazienkę z jacuzzi.
— Jak tu pięknie – mówiła, uśmiechając się do niego. – Znowu jesteśmy razem. Wspaniale. Co ty robisz ze mną... sama nie wiem...
— Ja cię kocham, dlatego tu jesteś, dlatego chcesz być ze mną. Dziękuję ci, że jesteś.
— Ale ty na pewno pracujesz, zatem...
— Będę z tobą tyle, na ile tylko pozwoli mi firma. Na pewno jesteś głodna po tak długiej podróży. Zejdźmy do restauracji coś zjeść.
— Jestem głodna. Bardzo, ale… ciebie – mówiła bez skrępowania i wtuliła się w niego, a potem...
Potem nie wiadomo jak, ale bardzo szybko znaleźli się w wannie, przecież po podróży trzeba się odświeżyć... Pachnąca lasem zielonkowata woda, musujące bąbelki dysz, ciepła piana i oni naprzeciw siebie. Poemat. Symfonia. Zespolenie.
— Czy nie uważasz, Loro, że nam tu czegoś brakuje? – spytał nagle, wstając z wanny z pianą nierówno rozłożoną na nagim ciele.
— Naprawdę ci czegoś brakuje? – zdziwiła się szczerze.
— Wybacz, ale naprawdę brakuje... – wyszedł z łazienki ociekający pianą 
i kroplami wody, znacząc ślady mokrych stóp na marmurowej posadzce. Po chwili wrócił z tacą, na której stała butelka francuskiego szampana i dwa smukłe kieliszki. Patrzył na jej zachwycone oczy, na radość spływającą z jej ust.

— No, teraz mamy chyba wszystko – uśmiechnął się szeroko 
i zamaszystym krokiem wszedł z tacą do jacuzzi. Szampan był smakowity, półwytrawny, schłodzony. Po każdym łyku długo jeszcze musował w ich gorących pożądaniem ustach, a potem, już w satynowej pościeli, na jej ramionach, szyi, piersiach, brzuchu, łonie, plecach, pośladkach, udach, kolanach, stopach, dłoniach... z których szybko i łapczywie spijał go, by nie uronić ani kropelki. Nigdy dotąd ten znakomity trunek nie smakował mu tak wybornie, będąc podgrzany. O takim podgrzaniu jej ognistym ciałem mógł sobie pomarzyć niejeden koneser... Nawet tam, nawet w tej rozkosznej przystani dla jego zgłodniałych ust. Sączył delikatnie, mieszając smak trunku i kobiecości, co chwila głośno zachwycając się tą czarodziejską mieszanką nektaru i ambrozji, którą mu była. Przez kilka dni pokazał jej cuda architektury swego miasta, miejsc, w których, jak uprzedzał po drodze, „nic nie ma”, a gdzie ona otwierała usta z zachwytu. Nikon pracował intensywnie. Setki zdjęć zapełniały pamięć aparatu. Był doskonałym kierowcą, wspaniałym przewodnikiem 
i niezmordowanym gawędziarzem pełnym kunsztu i wiedzy mistrza. Uwielbiała go słuchać. Podziwiała jego znajomość historii i umiejętność dzielenia się z nią swoim umysłowym potencjałem.

— Cieszę się, że jesteś, że nareszcie mogę podzielić się z kimś (zawsze ten zaimek mocno akcentował) moim widzeniem świata, i że tym kimś jesteś właśnie ty.
— Jestem taka szczęśliwa. Nie wiem, co mam ci powiedzieć.
— To bardzo proste. Powiedz mi, że mnie kochasz. Prawda, że proste?
Uśmiechnęła się tylko, ale nie wypowiedziała oczekiwanych przez niego słów. Około pierwszej – drugiej w nocy wymykał się z hotelu, by pojawić się następnego dnia na kolejne chwile pełne wymarzonych doznań.
Bardzo często się zastanawiała, co to właściwie jest i jak się to wszystko dzieje nawet bez jednej skazy. Czy on ją naprawdę kochał, czy tylko zwodził 
w potoku słów, które mu z taką łatwością na każdy temat i w każdej sytuacji przychodziły. Czy gra, czy faktycznie coś czuje? Czy jest to prawdziwe uczucie, czy może nieziemskie pożądanie, oprawione w piękną barwę słów. Testosteron można przecież rozładować bez pokonywania tysięcy kilometrów, nawet jeśli jego poziom (jak podają wyniki badań endokrynolodzy z uniwersytetu stanowego w Pensylwanii) wraz z wiekiem stopniowo spada. Gdzie ten facet się uchował? I dlaczego to ona właśnie powodowała, że poziom wzrostu jego testosteronu stale się podnosił?

Spotykali się dość często, przemierzyli setki dróg, tysiące kilometrów i wciąż mieli na siebie apetyt, wciąż się pragnęli, pożądali. Za każdym razem równie mocno, intensywnie, do dna. Zdarzały im się też spotkania tylko na obiadku lub kawie, na długich pogaduchach, zupełnie bez zbliżeń. I wtedy też było im ze sobą wspaniale. Cieszyli się swoją obecnością. Niczego sobie nie obiecywali. Nawet nie znali swoich nazwisk... Byli ze sobą po to, aby cieszyć się chwilą, aby się oderwać od prozy życia. Żadnych pytań, żadnych osobistych zwierzeń, tylko tu i teraz było najważniejsze. Tylko to pozwalało im tak funkcjonować. 
W ten sposób nieustannie fundowali sobie deser boskiej intymności 
i seksualności, który przestałby być owym deserem, stając się codziennością, przed którą wystrzegali się oboje. Czasem chciała go jeszcze więcej, jeszcze dłużej (i niewątpliwie miała na to wpływ oksytocyna, której kobiety produkują 
o wiele więcej niż mężczyźni), ale nigdy się tego nie domagała i cieszyła się każdą chwilą, którą jej darował. Przyjeżdżał czasem ponad pięćset kilometrów, by spędzić z nią tylko jedną noc. To naprawdę było niesamowite, wręcz – nieprawdopodobne. A jednak.

Nigdy nie będą razem na stałe. Wiedzą o tym bez słów, dlatego cieszą się najdrobniejszą nawet chwilą darowaną sobie. Przyjeżdżał i odjeżdżał. Pisał słodkie esemesy i ciepłe maile. Bywało, że widywali się tylko raz w miesiącu lub nawet rzadziej. Może właśnie dlatego każde spotkanie było dla nich wyjątkową ucztą dla ciała i ducha.
Pewnego razu, kiedy odpoczywali po uniesieniach z boskiego Olimpu, leżąc na bokach i patrząc sobie w oczy, Karol odezwał się cichym szeptem:
— Wiesz... Ja tak sobie myślę, że nam jest ze sobą tak bardzo dobrze dlatego, że jest między nami więź, taka prawdziwa więź. Popatrz, jesteśmy już tak długo razem, a nic nie może nas rozdzielić.
––Tak – zamyślił się głęboko – to jest więź, o której ludzie nie mają pojęcia. Kochankowie się rozstają, kiedy łączy ich tylko seks albo kiedy natychmiast chcą legalizować nowy związek, a my... No, zauważ, potrafimy spotkać się nawet tylko po to, aby zjeść obiad czy pogadać. Tak, moja Misiu Kochana, to się nazywa więź. Jak będę kiedyś bardzo stary, usiądę sobie 
w parku na ławce i będę wspominał miłość mojego życia, będę dziękował niebiosom, że to spotkało właśnie mnie... Tak, to jest więź, moja Kochana Loro. To ona sprawia, że jest nam ze sobą tak dobrze, tak bardzo dobrze, że nic nie musimy, a wszystko możemy, wszystko, czego tylko nasze dusze zapragną.

Był bardzo zajęty, ale znajdował czas, by do niej pojechać chociaż na trochę. Nieraz ona przyjeżdżała i wtedy ofiarował jej wszystkie możliwe chwile 
w zasięgu jego miasta i poza nim. Bywało i tak, że wyjeżdżał po bliskim spotkaniu i nie odzywał się dniami, tygodniami. Miał swoją rodzinę i na pewno swoje problemy, tak samo jak ona. Najpierw musiał załatwić sprawy 
z rozpadającą się firmą, potem zakładał nową. Miewał kłopoty finansowe. Początkowo czekała na jakiś znak, potem się trochę niepokoiła, a później zaczynała oswajać się z myślą, że może był z nią już ostatni raz. Nigdy nie miała do niego żalu, nigdy nie prosiła o jakiekolwiek deklaracje, ani on od niej tego nie wymagał. I zawsze, za każdym razem w takich chwilach dziękowała mu w myślach za wszystko, co z nim przeżyła, zobaczyła, doznała. Każde spotkanie z nim tak naprawdę zawsze mogło być ostatnim spotkaniem. Wiedziała o tym doskonale (pewnie i on miał tego świadomość) i choć początkowo jego milczenie trochę smuciło, to kolejne dni mogły być tylko jej dziękczynieniem za wszystkie minuty z nim, za wszystkie milimetry jego ciała, za każdy oddech, słowo, gest, dotyk...

Kiedyś mu powie, kim dla niej jest. Powie mu, patrząc w te jego niebiańskie oczy. Musi mu powiedzieć, że jest dla niej jej… Oskarem. Tylko wybitni, a często ją tak nazywał, wysoko ceniąc jej twórcze poczynania, otrzymują Oskara. Mogą otrzymać ich kilka w swoim życiu, ale raz, tylko jeden, jedyny raz można uzyskać Oskara za całokształt. I to się stało. Ona go dostała. On stał się tym wyjątkowym w jej życiu spełnieniem. Nawet jeśli był daleko, nawet jeśli się nie zjawiał, nawet jeśli nie wiedziała, co robi miesiącami bez niej i z kim wtedy jest – on był. Po prostu był. Zwyczajnie. Prawdziwie. Zawsze. Daleko. Blisko. Gdzieś, ale był. Był. Najważniejszą, najwyższą nagrodą, którą dostała od życia. Bezcenną, bo Oskar bywa dla jego zdobywcy bezcenny, statuetką darowaną jej w nagrodę za to, że jest sobą, że jest dla niego prawdziwa, że niczego nie żąda, nie wymaga, nie szuka zwady, nie rości pretensji, że umie być ponad to wszystko, czym inni, najczęściej małżonkowie, niestety, niszczą sobie życie na co dzień. On jest dla niej statuetką zdobioną szczęściem każdej chwili, radością wszystkich spotkań, bezgranicznym, bezwarunkowym oddaniem podczas wszystkich wspólnych nocy i dni. I ona wie, że otrzymała go, bo przez pół wieku na niego sobie zapracowywała, by móc darzyć go wszystkim, czego oboje pragnęli, nie burząc ani jego, ani swojej rodziny. To Karol sprawiał, że wracała do domu szczęśliwa, spełniona 
i uśmiechnięta.

Kobiety tak naprawdę są bardzo dziwne. Kiedy poznają, poza związkiem, upragnionego mężczyznę, po krótkim czasie chcą go mieć wyłącznie dla siebie. Zaraz planują wspólną przyszłość i w krótkim czasie chcą za niego nawet myśleć i decydować. Nie umieją cieszyć się tym, co dostają, co dają. Nie umieją nawet w dozie spełnienia zawołać: „Dziękuję chwilo, że jesteś, trwaj, bo to jest piękne”. Zaraz by się rozwodziły i ponownie wpadały w zwyczajny, codzienny układ, który w takim razie nie ma najmniejszej szansy, by stać się smakowitym deserem. To dzięki swojemu Oskarowi wszelkie sprawy rodzinne załatwiała spokojnie i bez większych problemów. Świadomość, że on jest w niej, bogactwo doznań, które nosiła w sobie dzięki niemu, kazały wierzyć w jej kobiecość. I tak jest – ona pozostanie z poczuciem swej kobiecości właśnie, na zawsze, nawet wtedy, gdy on nie przyjedzie już nigdy więcej. Tak, ten Oskar należy do niej, choć doskonale wie, że Karola nigdy mieć nie będzie li tylko dla siebie, bo posiadanie czyni z ludzi panów i niewolników lub po prostu uzależnionych od siebie, a oni byli i są partnerami, dojrzałymi partnerami, którzy wciąż cieszą się najmniejszą chwilą, którą mogą sobie darować bez żadnego planowania, żadnych warunków i zobowiązań. Nie postawi swego Oskara ani na kominku, ani w gabinecie. Będzie nosiła go w sobie. On pomoże jej przetrwać najtrudniejsze chwile. On będzie przypominał o najpiękniejszych porankach 
i głębokich nocach.

— Lora, Lora, słyszysz mnie?
Lora otwiera oczy. Elka uśmiecha się otwartą buzią.
— Odezwij się wreszcie, proszę – strzępki słów docierają do jeszcze śpiącej kobiety.
— Co się dzieje? Co tu tak głośno, czemu na mnie krzyczysz? Elka, gdzie ja jestem?
— Panie doktorze, panie doktorze, przemówiła – Elka zawołała w kierunku drzwi, a potem spojrzała pełna radości na Lorę. – Jesteś w szpitalu, moja droga koleżanko. Cztery miesiące leżałaś w śpiączce. Pamiętasz, jak mijał nas ten ogromny jacht, na którym był Karol? Tak się w ciebie zapatrzył, że nie zdążył ustawić steru i ogromna fala, którą spowodował, wywróciła naszą łódź, a maszt uderzył ciebie w czoło. Straciłaś przytomność. Spałaś… Cztery miesiące.
— Elka, no co ty, ja leżę cztery miesiące w szpitalu? Ja??? – Lora z trudem unosiła głowę ze zdziwienia.
— Tak. Dzięki Bogu obudziłaś się wreszcie – Elka uśmiechała się z ulgą. – Ten Karol przychodził tu do ciebie bardzo często, zawsze po wyjściu twojej rodziny i godzinami coś do ciebie mówił. Pielęgniarki nie mogły się nadziwić.
Lora rozglądała się dokoła. Tak, to jest szpital. Ona naprawdę była w szpitalu.
– Ale nam pani narobiła strachu – odezwał się uprzejmie lekarz.
– Ale ja nie chcę, ja nie chcę...
– Czego pani nie chce? – spytał lekarz i zaniepokojony popatrzył na zatroskaną Elkę.
– Gdzie jest aparat, gdzie mój Nikon – Lora pytała cała rozdygotana.
– Przykro mi, aparat poszedł na dno jeziora. Musieliśmy ratować ciebie. Chyba rozumiesz…
– Ale… – Lora próbowała coś tłumaczyć.
– Wiem, że był to drogi aparat, ale to rzecz do nabycia. Elka uśmiechnęła się do niespokojnej Lory.
Po kilku dniach, kiedy już siadała na łóżku i sama przyjmowała posiłki odwiedził ją Karol.
– Wiesz... ja tak sobie myślę, że kiedy tutaj do ciebie przychodziłem, zrodziła się między nami… pewna więź.
 (C) bj

Oprac. Marta Gracz

Noc rudych traw, dwa wydania tomu krakowskiego

Noc rudych traw, dwa wydania tomu krakowskiego
Wydawnictwo "Miniatura", wydanie pierwsze 2008 (miękka okładka), wydanie drugie 2012 (twarda okładka)

"DOTYK", recenzja

Dotyk” to kolejny tomik poetycki Wiesławy Barbary Jendrzejewskiej. Zawiera on 67 odważnych liryków przesiąkniętych prawdziwymi uczuciami, podszytymi subtelnym erotyzmem. W symbiozie z naturą ( jest w zbiorku kilka fotografii autorki ), przenikają się wzajem odwieczne, nieustające tęsknoty, pragnienia, oczekiwania i...pożądanie ( bo nie jest ono – jak zwykło się uważać - zarezerwowane li tylko dla mężczyzn ).
Wyrażają one wprost lub za pomocą pięknych metafor, czy misternie dobranych słów, to wszystko, czego nie obawia się wypowiedzieć prawdziwa, dojrzała kobieta, dla której sztuka oraz miłość nie posiadają wieku, czasu, ani miejsca. To wiersze dla kobiet dojrzałych emocjonalnie, które nie zawsze wiedzą, jak wyrazić ten od lat pielęgnowany w sercu, duszy i umyśle - żar, ogień i skrzętnie skrywany akt oddania. To wiersze dla mężczyzn, dla tych mężczyzn, którzy nieustająco kroczą po omacku, często na paluszkach, bezszelestnie, to znów zdecydowanie i pewnie, a wciąż nie wiedzą, który sposób obrać, by zgłębić kobiecą naturę, wszak ...ladonna mobile (kobieta zmienną jest ). Poetka odsłania przed męskimi osobnikami kobiece pragnienia, oczekiwania, delikatnie podpowiada i poprzez dotyk (tak często w tomie, w różnych konfiguracjach, przywoływany) prowadzi do najbardziej erogennego narządu, którym jest... umysł. Umysł kobiety i mężczyzny, ale wystarczy go... dotknąć zaledwie, by: „ rwać szaty damy z dziwki żądz...”
Wszyscy literaci piszą od zawsze o tym samym, ale nie każdy potrafi, jak Jendrzejewska, nazywając rzeczy po imieniu, tak widzieć ( kobiety też są wzrokowcami, jak się okazuje), tak dostrzegać i zapisać tak, by stały się wierszem. Wierszem, który czyta się wiele razy, a za każdym odkrywa coś nowego i niepowtarzalnego zaklętego w magię mężczyzny i kobiety, w ...dotyk. (L.P)

Zapowiedź spotkania poetyckiego w bibliotece wojewódzkiej

Zapowiedź spotkania poetyckiego w bibliotece wojewódzkiej
Nigdy nie zapomnę tego spotkania autorskiego. Minus 20 stopni, trzy szampany zamarzły w bagażniku, a na sali w Bibliotece Wojewódzkiej co chwila dostawiano krzesła, Przybyła prawie setka ludzi. Nadkomplet, niesamowite!

KSIEGARNIA LITERACKA "Autor" poleca

KSIEGARNIA  LITERACKA "Autor" poleca
Opracowanie: Marta Gracz

Polecam wydawnictwo!