Telefon (ze zbioru opowiadań Z kobietą na półpiętrze „Sprint”, Bydgoszcz 2008)

Wyjęła zakupy z bagażnika i szybko zamknęła samochód. Przenikliwe zimno kazało jej szybko otwierać drzwi. Tylko wejdzie do mieszkania, zaraz zadzwoni, musi wreszcie to zrobić. Musi zadzwonić. Z trudem przekręcała klucze w zamkach. Wszystko trwa za długo, ale to pewnie skutek jej przemarzniętych rąk. Zawsze miała zimne ręce, już zimą szczególnie. Ostatni klucz i już jest w przedpokoju. Tylko ściągnie to niesamowicie ciężkie futro i zaraz biegnie do telefonu. Nie lubi rozmawiać z komórki w samochodzie. Zdecydowanie woli usiąść w wygodnym fotelu, bo ciągle myśli, że nikt nie ma wygodniejszych niż ma ona, i wtedy może rozkoszować się rozmową, a nie komórka i pilnowanie omijania dziur w naszych kochanych, polskich drogach. Jeszcze kozaczki. Owszem są eleganckie, ale te klamerki doprowadzają ją do szału. Na nogach, zwłaszcza tak zgrabnych jak jej, prezentują się jak z żurnala, ale odpinać je to istna męka. Gdyby jednak nie one, nie byłoby takiej smukłości kostki. Nic za darmo – wie to od dawna, może od zawsze. Teraz będzie mogła zadzwonić. Tak. Trzeba jeszcze ułożyć kapelusz, aby rondko nie wygięło się za bardzo, bo wtedy za mocno zasłania jej piękne, zielone oczy. O wszystkim trzeba pamiętać, a tak tego nie lubi. Wolałaby, jak w filmach, cisnąć kapelusz na szerokie łoże, buty rozrzucić po pokoju, futro na poręcz krzesła, wszystko niedbale i w artystycznym nieładzie. Niestety. Nie ma służby. Trzeba samemu zadbać o wszystko. Mogłaby kogoś zatrudnić. Stać ją na to, ale obawiała się obcych, a koleżankom z urzędniczą pensją krępowała się proponować taką pomoc. No i dobrze. Nie musi nikomu być wdzięczna. To już pora. Teraz zadzwoni. Najpierw jednak trzeba umyć ręce. Wszystko w mieście jest takie nieświeże. I nie ma na to wpływu. Idzie do łazienki. Bardzo lubi to miejsce. Dużo światła, lustra, marmury, porcelana... Oj, wydała fortunę, ale nie żałuje. Prawdziwa kobieta musi posiadać elegancką łazienkę i dobre kosmetyki. U niej takie stoją na półeczce. Nie wszystkie przywiozła osobiście z Francji, ale odwiedza markowe sklepy i kupuje to, co niekoniecznie najmodniejsze i najdroższe, ale to, co dodaje jej kobiecości. Cieszy się, kiedy pracownicy po zapachu poznają jej obecność w firmie. Rozkosznie pieni się pachnące mydło, bez problemu zsuwa się ukochany pierścionek... Czas na telefon. Może jednak przedtem zaparzy sobie ulubionej kawy? Nie ma to jak filiżanka smakowitego, aromatycznego napoju. Uwielbia kawę. Pije ją od bardzo dawna. Zawsze bez cukru. I wciąż nie rozumie, jak można słodzić coś tak pysznego, jak można łamać smak natury. Widocznie można. Ekspres zasyczał przeraźliwie. Zapachniało. Wydawało się, że ciepło aromatu unoszącego się po całym pokoju ogrzewało jej wciąż jeszcze zimne dłonie. Pora zadzwonić. Podejdzie do aparatu, wybierze żądany numer i... Tak, teraz jest najlepsza pora: fotel, kawa, już cieplejsze dłonie, tylko wystukać numer. Przysunęła się blisko hebanowego stoliczka i postawiła filiżankę obok telefonu. Teraz nadszedł ten moment. Czegoś jej jednak brakowało do klimatu rozmowy. Przez moment nie wiedziała zupełnie, co jej przeszkadza się skupić, ale po chwili wszystko było zupełnie oczywiste. Trzeba włączyć muzykę. Dobrą muzykę i zaraz chwyci za słuchawkę. Melodia relaksacyjna będzie chyba najlepsza. Ale która? Ma tyle płyt, iż zupełnie straciła orientację, co może wytworzyć oczekiwany klimat. Ostatecznie, po wnikliwych poszukiwaniach, włączyła instrumentalne wersje znanych ballad jazzowych. Wyciszyła fonię. Oparła się o wysoki podgłówek fotela i popatrzyła na aparat. Stał niewzruszony tam, gdzie zawsze, i czekał na gest, na jeden ruch, dotyk, by mógł poczuć się potrzebny. Wystarczy tylko wyciągnąć rękę i wybrać żądany numer. Nic prostszego. Naprawdę nic. Zatem podniesie rękę i wszystko pójdzie jak z płatka. Tyle razy wybierała ten numer, że nie może być żadnych problemów. Tyle razy... A gdyby tak małego koniaczku? Dziś już na pewno, zwłaszcza po takim telefonie, nie usiądzie za kierownicę. Uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem zwycięzcy i podeszła do barku, z którego prawie nie ubywało. Piła mało. Zawsze z okazji, a że wielu miało wobec niej jakieś niepisane długi wdzięczności, trunków przybywało. Znali ją. Wiedzieli, że z byle butelczyną to nie do niej. Pomagała. Nie wszystkim. Nie prosiła o zapłatę. To, co dla innych było wielkim, często niewykonalnym wysiłkiem w sferze intelektu, dla niej (gdy miała czas oczywiście) było drobnostką. Butelki prężyły się wyniośle. Aromatyczne trunki wirowały jej przed oczami niczym powabne feromony. Wybrała stocka. Nalała solidną dawkę do dużego, pękatego kielicha. Butelkę odstawiła. Zamknęła ją w barku i wróciła do miejsca, gdzie już od dwóch godzin czekał na nią telefon. Zadzwoni. Koniak pomoże. Zaraz. Za chwilę. Już. Teraz podniesie słuchawkę. Popiła łyk i drugi, i jeszcze jeden. Przyjemne ciepło wypełniło jej małe usta. Panoszyło się subtelnie po dziąsłach i języku. Tak. To jest ten smak. Nie rozumiała, jak można pić byle co, byle gdzie i z byle kim. Nigdy tego nie zrozumie, jak picia kawy z cukrem. Nie popiera też picia alkoholu w samotności, ale taki trunek, jak ten, można pić samemu. Przecież nie upije się. Nigdy dotąd nie była pijana. Owszem, zaszumiało jej nieraz i to solidnie, ma się rozumieć w dobrym towarzystwie, ale nie miewała zaników pamięci, co najwyżej pozwalała sobie na „in vino veritas”. To wszystko. Nie zawsze się niektórym to podobało, ale nieraz nie było innej możliwości, aby komuś powiedzieć, co się naprawdę myśli. Jeden duży koniak wystarczy na to, by wystukać ten numer. Jeszcze łyczek, jeszcze jeden. Ostatnia kropla, ogrzana już ciepłymi dłońmi z trudem spływa do jej rozochoconych ust. Duży koniak – za mały, by zaszumieć w jej mocnej głowie od lat takim trunkiem hartowanej. Odstawia puste szkło. Nie wypije dziś więcej. Na pewno nie. Nie o to zresztą chodzi. Samotne sączenie drugiej lampki musiałoby ją zaniepokoić, a poza tym nigdy nie załatwiałaby żadnej ważnej sprawy, tym bardziej pilnego telefonu, pod wpływem alkoholu. Nie ona. Ona nie. Teraz nadszedł ten moment.

Tylko, co powie, co ona mu powie. No co? Już się nie ociąga. Już jest zdecydowana. Kładzie rękę na słuchawce. Jest blisko, tak blisko, że tylko podnieść ją i wystukać tak dobrze znane cyferki. Ręka staje się potwornie ciężka. Nie może udźwignąć tej przeklętej słuchawki. Drży. Podnosi się i bezwładnie opada całym ciężarem na lico aparatu. Co się dzieje? Co z moją ręką? Nie do wiary, że można tak nagle stracić władanie w ręce. Coś jest nie tak. Tylko, co? Nie wie nic oprócz tego, że m u s i dziś zadzwonić. Jeszcze raz się mobilizuje, gwałtownie porywa słuchawkę i kurczowo trzyma, przykładając ją do ucha. Słyszy dźwięk. Teraz pora na numer. Już żadna siła jej nie odłoży. Żadna. Zaczyna wybierać numer. Pierwsze cyfry są gotowe, ale w tym momencie słuchawka wypada jej z dłoni. Zwisa poza aparatem. Wciąż słychać zapraszający do telefonowania dźwięk.

Co ona mu powie? No co? Jak wytłumaczy to wielkie milczenie? Jak mu to wynagrodzi? Zrobi wszystko. Absolutnie wszystko, co tylko on zechce. Ale jak mu powiedzieć, że jest gotowa na każdy układ, że wraca już na stałe, że wszystko przemyślała, że nie odejdzie już nigdy. Dlaczego nie ma siły zadzwonić, czemu zwleka z tym od kilku godzin? Czemu wszystko staje się w tym czasie ważniejsze – buty, kapelusz, koniak, muzyka – niż to, że przecież on i tylko on. Czego się obawia? On zawsze czekał na jej znak, więc o co chodzi? Spojrzała na antyczny zegar. Minęła dwudziesta. O tej porze zawsze jest w domu i ucieszy się, jak zwykle. To prawda, że tym razem jej milczenie było dłuższe niż poprzednie, jej interesy, jej sprawy były ważniejsze, no ale ona jest na TAKIM stanowisku i zarabia TAKIE pieniądze, że ma usprawiedliwienie. Kolejne, to fakt, ale on ją musi zrozumieć, przyjąć, jak zawsze. Nigdy chyba dotąd nie potrzebowała go tak usilnie. Ponadto on czeka. On tam jest. Jak zawsze, jak wtedy. Ręka stała się lżejsza. Bez większego wysiłku wybierała siedmiocyfrowy, tak bardzo bliski, tak bardzo znajomy numer. Słuchawka spokojnie przylgnęła do ucha. Przerywany dźwięk zwiastował łączenie. Nie. Teraz już tej słuchawki nie odłoży żadna moc. Za chwilę usłyszy znajomy, ciepły głos, umówi się i znowu będą razem. Teraz już na pewno. Na zawsze. Już słyszy...

— Nie ma takiego numeru, nie ma takiego numeru, nie ma takiego...
— A właśnie, że jest! – krzyczała na całe gardło. – Jest! Jest! Jest! – wołała jeszcze głośniej.
— Nie ma... – powtarzała bez końca zwisająca słuchawka.
(C) bj


Oprac. Marta Gracz

Noc rudych traw, dwa wydania tomu krakowskiego

Noc rudych traw, dwa wydania tomu krakowskiego
Wydawnictwo "Miniatura", wydanie pierwsze 2008 (miękka okładka), wydanie drugie 2012 (twarda okładka)

"DOTYK", recenzja

Dotyk” to kolejny tomik poetycki Wiesławy Barbary Jendrzejewskiej. Zawiera on 67 odważnych liryków przesiąkniętych prawdziwymi uczuciami, podszytymi subtelnym erotyzmem. W symbiozie z naturą ( jest w zbiorku kilka fotografii autorki ), przenikają się wzajem odwieczne, nieustające tęsknoty, pragnienia, oczekiwania i...pożądanie ( bo nie jest ono – jak zwykło się uważać - zarezerwowane li tylko dla mężczyzn ).
Wyrażają one wprost lub za pomocą pięknych metafor, czy misternie dobranych słów, to wszystko, czego nie obawia się wypowiedzieć prawdziwa, dojrzała kobieta, dla której sztuka oraz miłość nie posiadają wieku, czasu, ani miejsca. To wiersze dla kobiet dojrzałych emocjonalnie, które nie zawsze wiedzą, jak wyrazić ten od lat pielęgnowany w sercu, duszy i umyśle - żar, ogień i skrzętnie skrywany akt oddania. To wiersze dla mężczyzn, dla tych mężczyzn, którzy nieustająco kroczą po omacku, często na paluszkach, bezszelestnie, to znów zdecydowanie i pewnie, a wciąż nie wiedzą, który sposób obrać, by zgłębić kobiecą naturę, wszak ...ladonna mobile (kobieta zmienną jest ). Poetka odsłania przed męskimi osobnikami kobiece pragnienia, oczekiwania, delikatnie podpowiada i poprzez dotyk (tak często w tomie, w różnych konfiguracjach, przywoływany) prowadzi do najbardziej erogennego narządu, którym jest... umysł. Umysł kobiety i mężczyzny, ale wystarczy go... dotknąć zaledwie, by: „ rwać szaty damy z dziwki żądz...”
Wszyscy literaci piszą od zawsze o tym samym, ale nie każdy potrafi, jak Jendrzejewska, nazywając rzeczy po imieniu, tak widzieć ( kobiety też są wzrokowcami, jak się okazuje), tak dostrzegać i zapisać tak, by stały się wierszem. Wierszem, który czyta się wiele razy, a za każdym odkrywa coś nowego i niepowtarzalnego zaklętego w magię mężczyzny i kobiety, w ...dotyk. (L.P)

Zapowiedź spotkania poetyckiego w bibliotece wojewódzkiej

Zapowiedź spotkania poetyckiego w bibliotece wojewódzkiej
Nigdy nie zapomnę tego spotkania autorskiego. Minus 20 stopni, trzy szampany zamarzły w bagażniku, a na sali w Bibliotece Wojewódzkiej co chwila dostawiano krzesła, Przybyła prawie setka ludzi. Nadkomplet, niesamowite!

KSIEGARNIA LITERACKA "Autor" poleca

KSIEGARNIA  LITERACKA "Autor" poleca
Opracowanie: Marta Gracz

Polecam wydawnictwo!