Wyjęła
zakupy z bagażnika i szybko zamknęła samochód. Przenikliwe zimno
kazało jej szybko otwierać drzwi. Tylko wejdzie do mieszkania,
zaraz zadzwoni, musi wreszcie to zrobić. Musi zadzwonić. Z trudem
przekręcała klucze w zamkach. Wszystko trwa za długo, ale to
pewnie skutek jej przemarzniętych rąk. Zawsze miała zimne ręce,
już zimą szczególnie. Ostatni klucz i już jest w przedpokoju.
Tylko ściągnie to niesamowicie ciężkie futro i zaraz biegnie do
telefonu. Nie lubi rozmawiać z komórki w samochodzie.
Zdecydowanie woli usiąść w wygodnym fotelu, bo ciągle myśli, że
nikt nie ma wygodniejszych niż ma ona, i wtedy może rozkoszować
się rozmową, a nie komórka i pilnowanie omijania dziur w
naszych kochanych, polskich drogach. Jeszcze kozaczki. Owszem są
eleganckie, ale te klamerki doprowadzają ją do szału. Na nogach,
zwłaszcza tak zgrabnych jak jej, prezentują się jak z żurnala,
ale odpinać je to istna męka. Gdyby jednak nie one, nie byłoby
takiej smukłości kostki. Nic za darmo – wie to od dawna, może od
zawsze. Teraz będzie mogła zadzwonić. Tak. Trzeba jeszcze ułożyć
kapelusz, aby rondko nie wygięło się za bardzo, bo wtedy za mocno
zasłania jej piękne, zielone oczy. O wszystkim trzeba pamiętać, a
tak tego nie lubi. Wolałaby, jak w filmach, cisnąć kapelusz na
szerokie łoże, buty rozrzucić po pokoju, futro na poręcz krzesła,
wszystko niedbale i w artystycznym nieładzie. Niestety. Nie ma
służby. Trzeba samemu zadbać o wszystko. Mogłaby kogoś
zatrudnić. Stać ją na to, ale obawiała się obcych, a koleżankom
z urzędniczą pensją krępowała się proponować taką pomoc. No i
dobrze. Nie musi nikomu być wdzięczna. To już pora. Teraz
zadzwoni. Najpierw jednak trzeba umyć ręce. Wszystko w mieście
jest takie nieświeże. I nie ma na to wpływu. Idzie do łazienki.
Bardzo lubi to miejsce. Dużo światła, lustra, marmury,
porcelana... Oj, wydała fortunę, ale nie żałuje. Prawdziwa
kobieta musi posiadać elegancką łazienkę i dobre kosmetyki. U
niej takie stoją na półeczce. Nie wszystkie przywiozła osobiście
z Francji, ale odwiedza markowe sklepy i kupuje to, co niekoniecznie
najmodniejsze i najdroższe, ale to, co dodaje jej kobiecości.
Cieszy się, kiedy pracownicy po zapachu poznają jej obecność w
firmie. Rozkosznie pieni się pachnące mydło, bez problemu zsuwa
się ukochany pierścionek... Czas na telefon. Może jednak przedtem
zaparzy sobie ulubionej kawy? Nie ma to jak filiżanka smakowitego,
aromatycznego napoju. Uwielbia kawę. Pije ją od bardzo dawna.
Zawsze bez cukru. I wciąż nie rozumie, jak można słodzić coś
tak pysznego, jak można łamać smak natury. Widocznie można.
Ekspres zasyczał przeraźliwie. Zapachniało. Wydawało się, że
ciepło aromatu unoszącego się po całym pokoju ogrzewało jej
wciąż jeszcze zimne dłonie. Pora zadzwonić. Podejdzie do aparatu,
wybierze żądany numer i... Tak, teraz jest najlepsza pora: fotel,
kawa, już cieplejsze dłonie, tylko wystukać numer. Przysunęła
się blisko hebanowego stoliczka i postawiła filiżankę obok
telefonu. Teraz nadszedł ten moment. Czegoś jej jednak brakowało
do klimatu rozmowy. Przez moment nie wiedziała zupełnie, co jej
przeszkadza się skupić, ale po chwili wszystko było zupełnie
oczywiste. Trzeba włączyć muzykę. Dobrą muzykę i zaraz chwyci
za słuchawkę. Melodia relaksacyjna będzie chyba najlepsza. Ale
która? Ma tyle płyt, iż zupełnie straciła orientację, co może
wytworzyć oczekiwany klimat. Ostatecznie, po wnikliwych
poszukiwaniach, włączyła instrumentalne wersje znanych ballad
jazzowych. Wyciszyła fonię. Oparła się o wysoki podgłówek
fotela i popatrzyła na aparat. Stał niewzruszony tam, gdzie zawsze,
i czekał na gest, na jeden ruch, dotyk, by mógł poczuć się
potrzebny. Wystarczy tylko wyciągnąć rękę i wybrać żądany
numer. Nic prostszego. Naprawdę nic. Zatem podniesie rękę i
wszystko pójdzie jak z płatka. Tyle razy wybierała ten numer,
że nie może być żadnych problemów. Tyle razy... A gdyby tak
małego koniaczku? Dziś już na pewno, zwłaszcza po takim
telefonie, nie usiądzie za kierownicę. Uśmiechnęła się do
siebie z zadowoleniem zwycięzcy i podeszła do barku, z którego
prawie nie ubywało. Piła mało. Zawsze z okazji, a że wielu miało
wobec niej jakieś niepisane długi wdzięczności, trunków
przybywało. Znali ją. Wiedzieli, że z byle butelczyną to nie do
niej. Pomagała. Nie wszystkim. Nie prosiła o zapłatę. To, co dla
innych było wielkim, często niewykonalnym wysiłkiem w sferze
intelektu, dla niej (gdy miała czas oczywiście) było drobnostką.
Butelki prężyły się wyniośle. Aromatyczne trunki wirowały jej
przed oczami niczym powabne feromony. Wybrała stocka. Nalała
solidną dawkę do dużego, pękatego kielicha. Butelkę odstawiła.
Zamknęła ją w barku i wróciła do miejsca, gdzie już od dwóch
godzin czekał na nią telefon. Zadzwoni. Koniak pomoże. Zaraz. Za
chwilę. Już. Teraz podniesie słuchawkę. Popiła łyk i drugi, i
jeszcze jeden. Przyjemne ciepło wypełniło jej małe usta.
Panoszyło się subtelnie po dziąsłach i języku. Tak. To jest ten
smak. Nie rozumiała, jak można pić byle co, byle gdzie i z byle
kim. Nigdy tego nie zrozumie, jak picia kawy z cukrem. Nie popiera
też picia alkoholu w samotności, ale taki trunek, jak ten, można
pić samemu. Przecież nie upije się. Nigdy dotąd nie była pijana.
Owszem, zaszumiało jej nieraz i to solidnie, ma się rozumieć w
dobrym towarzystwie, ale nie miewała zaników pamięci, co najwyżej
pozwalała sobie na „in vino veritas”. To wszystko. Nie zawsze
się niektórym to podobało, ale nieraz nie było innej możliwości,
aby komuś powiedzieć, co się naprawdę myśli. Jeden duży koniak
wystarczy na to, by wystukać ten numer. Jeszcze łyczek, jeszcze
jeden. Ostatnia kropla, ogrzana już ciepłymi dłońmi z trudem
spływa do jej rozochoconych ust. Duży koniak – za mały, by
zaszumieć w jej mocnej głowie od lat takim trunkiem hartowanej.
Odstawia puste szkło. Nie wypije dziś więcej. Na pewno nie. Nie o
to zresztą chodzi. Samotne sączenie drugiej lampki musiałoby ją
zaniepokoić, a poza tym nigdy nie załatwiałaby żadnej ważnej
sprawy, tym bardziej pilnego telefonu, pod wpływem alkoholu. Nie
ona. Ona nie. Teraz nadszedł ten moment.
Tylko,
co powie, co ona mu powie. No co? Już się nie ociąga. Już jest
zdecydowana. Kładzie rękę na słuchawce. Jest blisko, tak blisko,
że tylko podnieść ją i wystukać tak dobrze znane cyferki. Ręka
staje się potwornie ciężka. Nie może udźwignąć tej przeklętej
słuchawki. Drży. Podnosi się i bezwładnie opada całym
ciężarem na lico aparatu. Co się dzieje? Co z moją ręką? Nie do
wiary, że można tak nagle stracić władanie w ręce. Coś jest nie
tak. Tylko, co? Nie wie nic oprócz tego, że m u s i dziś
zadzwonić. Jeszcze raz się mobilizuje, gwałtownie porywa słuchawkę
i kurczowo trzyma, przykładając ją do ucha. Słyszy dźwięk.
Teraz pora na numer. Już żadna siła jej nie odłoży. Żadna.
Zaczyna wybierać numer. Pierwsze cyfry są gotowe, ale w tym
momencie słuchawka wypada jej z dłoni. Zwisa poza aparatem. Wciąż
słychać zapraszający do telefonowania dźwięk.
Co
ona mu powie? No co? Jak wytłumaczy to wielkie milczenie? Jak mu to
wynagrodzi? Zrobi wszystko. Absolutnie wszystko, co tylko on zechce.
Ale jak mu powiedzieć, że jest gotowa na każdy układ, że wraca
już na stałe, że wszystko przemyślała, że nie odejdzie już
nigdy. Dlaczego nie ma siły zadzwonić, czemu zwleka z tym od kilku
godzin? Czemu wszystko staje się w tym czasie ważniejsze –
buty, kapelusz, koniak, muzyka – niż to, że przecież on i tylko
on. Czego się obawia? On zawsze czekał na jej znak, więc o co
chodzi? Spojrzała na antyczny zegar. Minęła dwudziesta. O tej
porze zawsze jest w domu i ucieszy się, jak zwykle. To prawda, że
tym razem jej milczenie było dłuższe niż poprzednie, jej
interesy, jej sprawy były ważniejsze, no ale ona jest na TAKIM
stanowisku i zarabia TAKIE pieniądze, że ma usprawiedliwienie.
Kolejne, to fakt, ale on ją musi zrozumieć, przyjąć, jak zawsze.
Nigdy chyba dotąd nie potrzebowała go tak usilnie. Ponadto on
czeka. On tam jest. Jak zawsze, jak wtedy. Ręka stała się lżejsza.
Bez większego wysiłku wybierała siedmiocyfrowy, tak bardzo bliski,
tak bardzo znajomy numer. Słuchawka spokojnie przylgnęła do ucha.
Przerywany dźwięk zwiastował łączenie. Nie. Teraz już tej
słuchawki nie odłoży żadna moc. Za chwilę usłyszy znajomy,
ciepły głos, umówi się i znowu będą razem. Teraz już na pewno.
Na zawsze. Już słyszy...
— Nie ma takiego
numeru, nie ma takiego numeru, nie ma takiego...
— A właśnie, że
jest! – krzyczała na całe gardło. – Jest! Jest! Jest! –
wołała jeszcze głośniej.
— Nie ma... –
powtarzała bez końca zwisająca słuchawka.
(C) bj