Foto. Małgorzata Woźny
Kobieta na piętrze (ostatnie opowiadanie ze zbioru Z KOBIETĄ NA PÓŁPIĘTRZE)... to ja
Niektórzy uważają, że moje opowiadania mówią o mnie, że to ja kryję się pod wieloma bohaterkami, że utożsamiam się z nimi, ujawniając swoje sympatie, przeżycia, doznania... Mogą tak zapewne uważać Czytelnicy, którzy mnie nie znają, bo ci zawsze doszukują się obecności autora w utworze, zwłaszcza gdy snuje on narrację pierwszoosobową. Tymczasem ci, którzy mnie znają, mogą mnie znaleźć w tym zbiorze na pewno w ostatnim, dziesiątym, opowiadaniu...
Nigdy nie zapomni noweli Giovannego Boccaccia pt.
„Sokół” i wcale nie ze względu na budowę tego gatunku prozatorskiego, choć
mistrzowska. Wraca do niej od wielu lat, wciąż pamiętając pierwsze, młodzieńcze
jeszcze, wzruszenie losami bohaterów, ich dylematami i oddaniem tego, co jest
najcenniejsze dla drugiego człowieka. Wciąż towarzyszy jej „Mały Książę”
Antoine’a de Saint-Exupery’ego i wcale nie dlatego, że książka
została przetłumaczona na ponad 170 języków, a sprzedana w ponad 60 milionach
egzemplarzy. Są to dwie pozycje wśród tysięcy, które przeczytała, wśród
niewielu, które zostają głęboko i na długo. Może na zawsze.
Ile mądrości można zawrzeć w krótkim utworze z sokołem
w tytule, czy z nieporadnymi rysunkami na okładce, które mogłyby wskazywać na
dziecięcego odbiorcę.
Kiedy tak wspomina te dwa tytuły (może ku zdziwieniu
niektórych) zawsze zastanawia się, dlaczego człowiek tak często jest bezsilny
wobec zjawisk, które sam tworzy? Dlaczego nie umie, a może nie chce (pewnie
bardziej to drugie) wykorzystać swej wiedzy, swych umiejętności w rozumieniu
świata i ludzi. Ma na myśli człowieka, który nie para się zawodowo
porządkowaniem chaosu tego globu, jak np. filozof, ale typowego, wykształconego
osobnika.
Człowiek się uczy, bo musi, zdobywa wiedzę, bo chce, selekcjonuje
zasoby wiadomości, bo trzeba, natomiast wykorzystuje potencjał umysłowy
nieudolnie, bezmyślnie, zupełnie jakby nie umiał go poukładać, uporządkować.
Marnuje swoją wiedzę, rozrzuca po trochu to tu, to tam i nadziwić się nie może,
że znów się nie udało, nie powiodło, nie dokonało. Wiedza, nasz skarb
największy, tonie w rozproszeniu, nie mogąc malować obszarów mądrości
koniecznej dla normalnego i wcale nie stricte wyjątkowego życia.
Bardzo często nie koncentrujemy się na umiejętnościach
funkcjonowania z zasobami intelektualnymi zdobywanymi w tak niejednokrotnie
niełatwy sposób.
Najbardziej przykre, smutne i zupełnie dla niej
niezrozumiałe jest to, że żyjąc wśród ludzi, nie umiemy nawiązać z nimi
kontaktu. Znamy system znaków, język, ba, czasem nawet kilka, i co z tego?
Umiemy pisać, mówić, czytać i… Nie wypowiadamy tego, co trzeba, gdzie trzeba,
komu trzeba. Nie używamy właściwych słów, przemilczeń, obrazów, nie wtedy, nie
tam, nie tak. Kontakty interpersonalne są bardzo słabe – im człowiek bardziej wykształcony,
tym mniejszy obszar porozumienia. Coraz częściej w ogóle nie umiemy ze sobą
rozmawiać, a mówimy, nawet chyba bardziej obok siebie niż do siebie. Jakie to
smutne, jakie przykre, kiedy mając wiedzę, zostajemy z nią sami. I co? Znów
powtórka z rozrywki typu: SZTUKA DLA SZTUKI, tylko, że teraz z innej półki?
Mamy umiejętność postrzegania innych i żyjemy wśród ludzi, bo człowiek jest
istotą stadną (zawsze to podkreśla m.in. Szyszkowska i czy ją lubimy, czy nie –
ma kobieta rację, kobieta – filozof).
No właśnie, a co z naszymi racjami? Prezentujemy je?
Pokazujemy na forum i usilnie ich bronimy, nawet wbrew innym, na których być
może nam bardzo zależy???
Jak to właściwie jest? Czy powinniśmy mówić to, co
inni chcą usłyszeć, czy to, co de facto mamy do powiedzenia? H. Jackson Brown
Jr. napisał swemu synowi Adamowi w „Małym poradniku życia”, pierwszym na
miejscu listy bestsellerów „New York Timesa” 1991 (trzy tomiki poradników
zawierają 3099 cennych myśli, a 33 książki autora można czytać w językach:
norweskim, francuskim, szwedzkim, chińskim, hebrajskim, japońskim, duńskim,
chorwackim, hiszpańskim, macedońskim, i 23 w innych), że zanim coś powie,
ma się zastanowić, czy: „chce mieć zawsze rację, czy chce być szczęśliwy?”.
Kiedyś ta myśl się jej podobała, a teraz poważnie ją od nowa analizuje.
Ona jest przekonana, że gdyby ludzie potrafili być ze
sobą w zdrowym, prawdziwym, mądrym kontakcie, sokół nigdy nie stałby się
potrawą, a Mały Książę znalazłby dorosłego, który „naprawdę nie byłby
śmieszny”, i nie musiałby nam przypominać, że: „Próżni słyszą tylko pochwały”,
a „autorytet opiera się na rozsądku”. Pamięta dziesiątki przesłań, które
przekazuje Exupery dorosłym. Szkoda, że tak niewielu ludzi przeczytało tę
powiastkę filozoficzną, a jeśli już niektórzy dokonali tego, to wielki żal, iż
…bez zrozumienia. Autor powiada szczerze i wprost: „Jeśli potrafisz dobrze
siebie osądzić, będziesz naprawdę mądry”.
A co robią inni wciąż, na okrągło? Stale osądzają
innych, nieustannie oceniają, wszak przecie są wszechwiedzący i nieomylni.
Ona ma pięć dyplomów. Poznała pięć trudnych dziedzin
naukowych i wciąż ma świadomość, że wie ciągle za mało. Im więcej czyta, tym
więcej ma wątpliwości, tym więcej chciałaby poznać, zgłębić, doskonalić. Nigdy
nie miała poczucia, że wie wszystko, nawet w poznanych dziedzinach. Mądrym (nie
mylić z wykształconym) się bywa bez względu na ilość ukończonych fakultetów,
choć zapewne w mądrości pomagają. Mądry człowiek potrafi nawiązać kontakt i
rozmawiać z każdym, gdy tymczasem – wykształcony już niekoniecznie. Ona
podziwia ludzi wykształconych i mądrych zarazem, choć tak naprawdę zna ich
niewielu.
Ona wie, że mądry człowiek wsłucha się najpierw w
siebie. Tak, zacznie od siebie, a jeśli ktoś ma do niego uwagi, przemyśli je,
nie obrazi się, ale zastanowi się. A potem przyzna rację, jeśli drugi ją
posiada i w ten właśnie sposób pokaże swoją mądrość, nawet wtedy, gdy mistrzem
jego nauk będzie samo życie. Bo nie ma chyba nic bardziej prymitywnego niż
pseudouczony, który ma zawsze rację, nawet wtedy, gdy źródła naukowe jej w
oczywisty sposób zaprzeczają. Taki to dopiero ma o sobie mniemanie. Spróbuj np.
takiemu „naukowcowi” przedstawić swój własny punkt widzenia niezgodny z jego
oczekiwaniami… Ten to chyba nigdy nie zrozumie, że taką postawą obnaża jedynie swoje
kompleksy, pokazuje zawiść i zazdrość, najniższe z możliwych uczuć ludzkich.,
które spalają i niszczą jego samego nade wszystko. A szkoda, bo gdyby zechciał
nad sobą popracować, mógłby naprawdę wykorzystać posiadane zasoby
intelektualne, które zapewne w nim drzemią, ale brak tzw. uczuć wyższych nie
pozwala mu na to. Biedny człowiek.
Ona wie, że „Prawdziwa cnota krytyk się nie boi”. I
prawdziwa mądrość też.
Niedawno dobry kolega przysłał jej kilka spostrzeżeń,
z którymi Ona zgadza się w zupełności: „Dzisiaj więcej wiemy, ale coraz mniej
rozumiemy. Mówimy dużo, kochamy mało, nienawidzimy zbyt często. Zdobywamy
Kosmos, ale trudno nam dotrzeć do naszego wnętrza. Powiększyliśmy to, co
posiadamy, ale pomniejszyliśmy nasze wartości.” Jej nasuwa się pytanie: Dlaczego?
Ona myśli. Próbuje dociekać, zrozumieć, ale bardzo trudne to w pojedynkę czy w
małym gronie podobnie myślących ludzi.
Teraz, kiedy stuka jej pięćdziesiątka, ma więcej
powodów do myślenia, do rozważania, choć czas wciąż pędzi jakby na oślep.
Miała kiedyś Koleżankę, która szybko wszem i wobec
oświadczała, że jest jej przyjaciółką. Był to dobry i sympatyczny, zaufany
układ do momentu, kiedy na prośbę przyjaciółki, powiedziała jej, co naprawdę
myśli o pewnej sprawie. Powiedziała. Szczerze. Otwarcie. Wszystko. I co? I
koniec przyjaźni, No… jak ona mogła TAK powiedzieć Przyjaciółce. No jak? To ma
być przyjaźń, kiedy nie może wyznać tego, co naprawdę czuje i myśli? Ludzie
proszą o szczerość, a jak ją wyjawiamy, obrażają się, bo przecież, owszem,
chcieli otwarcie, ale tego, co sami sobie na ten temat umyślili, a jak nie
dostają tego, czego w imię szczerej przyjaźni oczekiwali – obraza majestatu i
po przyjaźni. Któż z nas tego nie doświadczył. Ilu wartościowych postaci
straciliśmy za prawdę, za szczerość. Nie sposób chyba policzyć. Tylko, czy
rzeczywiście byli to ludzie warci dalszej znajomości? Potem poznajemy kolejnych
znajomych, nowych przyjaciół, by zacząć następny raz obcowanie z człowiekiem
(zawsze to „obcowanie” w tym zwrocie ją drażniło, bo mówiło o „obcości”, a nie
o „bliskości”, a teraz wydaje jej się słuszne).
„Każdy przecież początek / to tylko ciąg dalszy, / a
księga zdarzeń / zawsze otwarta w połowie” – przeczytała ostatnio w jednym z
najnowszych wierszy naszej noblistki, Wisławy Szymborskiej, i zachwyciła się tą
pointą utworu, ale skrytykowała tytuł wiersza, który wydał jej się
pretensjonalny, taki dość obiegowy – „Miłość od pierwszego wejrzenia”. Sądziła,
że kto, jak kto, ale TAKA POETKA mogłaby wymyślić lepszy. „Co to się działo, co się działo! /
środowiska pół [a dokładnie jeden tzw. znawca] ze złości się skręcało / i
skręciło by do końca biednych ludzi, / gdyby wreszcie…” (śpiewał w tym stylu
Wojciech Młynarski) nie zawołała gromkim głosem, że ona MA PRAWO wypowiedzieć
własne zdanie, nawet o TAKIEJ AUTORCE. Nie zostało jednak do wiadomości
przyjęte jej samozwańcze prawo przez jednego Znawcę tematu. Jak ona, taka
zwykła osoba, ma czelność powiedzieć słowo krytyki o kimś, kto wielkim poetą
jest…I
oto znowu stoi na półpiętrze i nie wie – wrócić do tamtych spraw? Próbować
jeszcze? Łudzić się, że starzy, niegdyś dobrzy znajomi popróbują pomyśleć
obiektywnie i szczerze, czy może iść w górę, do przodu, by łudzić się na nowo,
że odtąd poznani ludzie zaakceptują szczerość w imię przyjaźni, będą się cieszyć
ze szczęścia innych, uszanują jej własne zdanie... Krok w tył, czy do przodu?
Co zrobić? Jak odnaleźć się w tej odwiecznej wędrówce do człowieka? Ani wyżej,
ani niżej – nigdzie nie ma żadnej gwarancji, że Ona dokona słusznego wyboru.
Tylko… Ile jeszcze można tak trwać na półpiętrze? Przecież Ona funkcjonuje w
taki sposób prawie 40 lat… Jak długo jeszcze? Jak?
*tytuł zastrzeżony
*tytuł zastrzeżony