28.03.2015
Niedawno, wraz z życzeniami świątecznymi, dostałam od mojej Koleżanki z Gdańska "na okoliczność" wiosny, jak powiada, tomik poezji.
Ciekawe, skąd wiedziała, że go nie mam (wydany w 2008)?
A może kiedyś wspominałam o jego autorze, za którym nie przepadam? Nie wiem.
Tomik nosi tytuł "WIOŚNIN", a wiersze doń napisał Ernest Bryll.
Nigdy nie przepadałam za Bryllem, przeczytałam, co musiałam na studiach, oczywiście bez entuzjazmu. I tyle.
Wiem, że Autor to dość uznany i ma swoich (jak każdy piszący) fanów, ale ja do nich już należeć nie będę. Jakoś nie przemawia do mnie stylizacja literacka,że tak powiem, języka ludowego. Ludowe, odwołujące się do naszych korzeni (i słusznie), dlatego lubiane, a bywa, podziwiane (i dobrze), nie musi wszystkich fascynować jednakowo.
W tomie "WIOŚNIN", Bryll jest wciąż takim samym Bryllem, tyle, że tu akurat w wierszach..."dotyczących miłości", jak podaje.
Dodaje, że wydawnictwo namówiło go do zebrania swoich wierszy "dotyczących spraw niezwykle dla niego ważnych..."
No i zebrał. No i są. Nadal w typowym języku Brylla.
Jest wiersz:
Ballada o łące
Ernest Bryll
Przez noc z dziewczyną szedłem jak przez łąkę
I tacy sobie byliśmy wzajemni
Że wokół się czyniło ciszej, miękcej, ciemniej
Jakbyśmy byli utulani w pąku
Nagle ona krzyknęła całym ciepłym ciałem
Zatrzepotała niby ptak skrzydłami
Noc otworzyła swe płatki nad nami
Dziewczyna uleciała — za nią ja leciałem
Teraz leżymy troszeczkę zdyszani
Ale myślący już o locie nowym
Noc nam pulsuje cicho pod plecami
Zapachem potu, trawy, lewady miodowej...
albo ten:
Ubieranie
Ernest Bryll
Najpierw kobiety są nagie — takie je widzimy,
gdy zakwitają z dziewczyn. To poczęcie pąka
jeszcze tak zwięzłe, że jest raczej raną
niż zaznaczeniem płatków; Utoczone z wody
i ognia pękają jak kryształ
od gwałtowności głosu...
Jeszcze pierwsze blizny
rozwijają się w tiule, w pobrzeże koronki
— to nawet piękniej, ciało nie tak jawne,
nie nagie — rozebrane. Jest już zapach domu,
szelest pończochy zdjętej ostrożnie i szybko,
zmiękczenie światła...
Potem
story zaciska się coraz to skrzętniej:
więc czas jedwabi — ciało jest jak echo
stłumione tym rozkwitem. Jeszcze w pełni cienia
mija ostatni okres. Wtedy już dotknięcie
jest okrucieństwem. Tak je zostawiamy
obleczone po szyję — obojętni na to,
jak się zmieniają w szelest suchszy od grochowin.
Jeszcze jest ładny o wiośnie o tym, jak dobrze być razem, gdy pada deszcz...
Książka jest ładnie wydana i bardzo ją ożywiają znakomite rysunki "miłośne"Agnieszki Traczyńskiej.
Mnie te wiersze nie porywają, ale pokazują Brylla trochę innego, w bardziej, że tak powiem, uczuciowym świetle, bardziej męsko-damskiego, choć wciąż: "na sianeczku, sianie..."
Dlatego warto było poczytać te wiersze.
I kto wie?
Może jeszcze kiedyś do nich wrócę... Albo raczej do samego Brylla przez nie, wszak Autor zawsze istota niezgłębiona :) A zgłębianie wydaje sie być wielce intrygujące.
I za to mojej Koleżance dziękuję.