12.04.2015
Często w rozmowach ze znajomymi, okazuje się, że są wśród nich tacy, którzy za wszelkie swoje niepowodzenia i niedoskonałości obwiniają innych. Do głowy im nie przyjdzie, by zweryfikowali własne postępowanie, bo są przeświadczeni na 1000 %, że to, co złego im się przydarza, dzieje się za sprawą innych ludzi. Może ja mam łatwiej w zrozumieniu postaw ludzkich, bo kończyłam w ramach studiów podyplomowych m.in. psychologię interpersonalną, kreatywności i asertywności, a do tego od ponad dwudziestu lat przyjaźnię się z bardzo dobrą psychiatrą. I przyznam się, że nieraz idę na łatwiznę, bo miast wertować w książkach, dzwonię do mądrej i wyważonej Przyjaciółki. Ona się czasem denerwuje. Ostatnio mi powiedziała prosto w oczy:
- Już nie pamiętam naszego spotkania czy wycieczki za miasto, abyś mnie nie wypytywała o wiedzę psychiatryczną.
Ale jak już wchodzimy w konkretny temat, to z sympatią przyznaje, że lubi mi to i owo powiedzieć, bo moja wiedza psychologiczna, korespondująca z jej psychiatrią, pomaga pewne zjawiska zrozumieć.
Ostatnio spytałam ją, jak to jest z tymi, którzy wciąż obwiniają wszystkich o swoje niepowodzenia życiowe, zawodowe, osobiste...
Mówiła, że tak zachowują się dzieci, które nie umieją jeszcze wnikać w swoje ego i np. to, że się Jurek przewrócił jest winą Maćka, bo stał za blisko, a to że lód spadł z patyka jest winą Krysi, bo się za mocno w tego loda wpatrywała itd. I jakkolwiek takie dziecięce zachowania możemy zrozumieć, a najlepiej dzieciom od razu wyjaśnić, tak w przypadku dorosłych jest to bardzo trudne, a wręcz złożone. Dzieci wyrastają z tego i choć w wieku młodzieńczym boli je, że nie wszystko udaje się po ich myśli, to zaczynają szukać przyczyn niepowodzeń w sobie. Tymczasem dorośli, którzy generalnie obwiniają innych i tylko innych, nie widząc absolutnie nic do naprawienia w sobie, mają duży problem osobowościowy. I żaden kolega, znajomy i krewny, który nie ma odpowiedniej wiedzy, nie pomoże mu się z tym uporać. Pomóc może TYLKO terapia psychologiczna lub psychoanalityczna, która nie będzie serwowała leków (jak w przypadku leczenia psychiatrycznego), a indywidualne, a potem grupowe sesje. Wydawałoby się, że wszystko jest wiadome i można danego osobnika z tego wyciągnąć. Niestety. Nie jest to takie proste, bo.... tenże osobnik nie przyjmuje do wiadomości, że jego myślenie jest błędne. On wie najlepiej, że np. stracił pracę, bo przełożeni się na niego uwzięli, że żona odeszła, bo się na nim nie poznała, że przyjaciele się od niego odwracają, bo mu zazdroszczą, że sąsiad go nie lubi, bo jest głupi, itd. (Zawsze w tych ocenach podkreśla, że jest lepszy, mądrzejszy i święcie w to wierzy!).
Pomóc można TYLKO temu człowiekowi, który chce tej pomocy. W przeciwnym razie, jak mawia Przyjaciółka psychiatra, w ogóle nie warto terapii zaczynać. Takie myślenie o obwinianie wszystkich dookoła - powiada - to pewien rodzaj nałogu:
- Wiem lepiej, wiem swoje i nikt mi nie powie, co mam robić, mówić, myśleć. A jeszcze, nie daj Boże - psychiatra, a co to, ja jakiś czubek jestem?
Najlepszy specjalista nie pomoże alkoholikowi, narkomanowi, hazardziście..., gdy ten sam, z własnej, nieprzymuszonej woli nie zechce szukać pomocy.
Każdy uzależniony, w tym obwiniacz innych, to człowiek bardzo nieszczęśliwy, wiecznie nerwowy, spięty i szukający wciąż nowych winnych, albo gnębiący obwinianiem jednego wybranego, spośród bardziej lub mniej znanych sobie ludzi.
Ludzi, których zna, najczęściej dzieli na dwie grupy.
Pierwsza to ta, w których znajdują się winni, absolutnie winni i druga, w której znajdują się ci, którym opowiada i na których żali się z pierwszej grupy. Musi wszak mieć audytorium, któremu będzie, przy każdej nadarzającej się okazji, opowiadał, jak to inni go skrzywdzili, obrazili, wykpili, oszukali i jak on biedy teraz przez nich cierpi niewysłowione katusze.
Ta druga grupa dzieli się na dwie podgrupy.
Pierwsza to ci, którzy wysłuchują jego skarg i zażaleń (to jednostki najczęściej słabsze intelektualnie od tegoż opowiadacza) i popierają jego myślenie, żałują go, dziwią się i głaskają, a czasem nawet podpowiadają, by wziął na wrogów odwet (ma on go często już w planach). I druga podgrupa (na poziomie opowiadacza), która go wysłuchuje dla tzw. świętego spokoju - niech się wygada. Nic mu nie doradzą (nawet nie próbują), bo znając go wiedzą, że to i tak nic nie da.
Zatem obwiniacz dalej nadaje tu i tam, nadal się żali (bo ma słuchaczy, nieważne, że miernych) i... nie dorasta do myślenia dojrzałego człowieka, choć może być i po pięćdziesiątce (a bywa, że tak funkcjonuje do samej śmierci, spalając się co dnia).
Pytam Przyjaciółkę psychiatrę:
- Dlaczego dorośli ludzie nie dojrzewają, mimo iż często kończyli studia, mają dyplomy...
- Nie dojrzewają, bo mają kompleksy, bo czują się omijani, bezwartościowi, niedowartościowani i niespełnieni (choć sami o sobie myślą w najlepszym sensie, wręcz idealnie czasami). Często zrodziło się to w dzieciństwie. Nie pracują nad tym, by dokonać czegoś, co powali innych, a narzekają, że jakieś tam dokonanie (najczęściej nic odkrywczego) nie uzyskało np. nagrody czy aplauzu.
- Skoro ludzie na jakimś tam poziomie całe lata męczą się z obwinianiem innych, skoro przez wiele lat, nic to obwinianie innych nie zmienia w ich życiu, na lepsze, czemu nie dociera do nich, że trzeba zmienić coś w sobie, że trzeba zacząć od siebie?
- Niestety. Mają poczucie, że są mądrzy (często, że są najmądrzejsi), wiedzą wszystko najlepiej i nikt im nic nie powie. Nie ma w nich grama obiektywizmu. Nie umieją myśleć na poziomie prób i błędów, bo w swoim mniemaniu oni się nie mylą. "To oni, to tamci..."
Najgorsza sytuacja (bez wyjścia) jest tych , którzy są samotni (też w związkach, gdzie żyją jak pies z kotem lub osobno pod jednym dachem), bo nikt nie dostrzega z boku ich postaw i zachowań, a więc nie podpowie, że potrzebna mu pomoc.
Jeśli taki osobnik ma obok kochającą i oddaną osobę, której ufa bez reszty, jest szansa, że da się namówić na terapię. Niestety, terapia ta trwa czasami nawet latami i trzeba wielkiej samodyscypliny i cierpliwości, by się jej poddać. Ale jest to możliwe. I daje efekty, jeśli tylko obwiniacz zechce.
P.S. Na działce u Przyjaciela było wczoraj cudownie :)